23 maja 1970

Call me Call

Callahan Jinks
27 lat, 38 połamanych i zregenerowanych kości (w ciągu ostatnich dwóch miesięcy)


Może dostał kilka razy za dużo w mordę i przez to przywykł do dziwnej miękkości dziąseł i chwiejności uzębienia, poczynając od siekaczy, a kończąc na ostatnim z zębów trzonowych. Może to wina tego przedwczorajszego ciosu w grdykę, który tak go rozwścieczył. Może jego czaszka za często lądowała na brudnej, cementowej podłodze i przez to jego układ współczulny nie funkcjonuje należycie. Może to przez zbyt wysoki poziom katecholamin, które zniknęły podczas ostatnich badań w szpitalu, bo przecież są rozpuszczalne w wodzie i dlatego nikt się tym nie przejął. A może po prostu trzask kości sprawia mu dziką satysfakcję. Może zwyczajnie lubi czasami komuś zdrowo przypierdolić. Może uważa, że sam na to zasłużył.
N
awykły do codziennego mordobicia, starty knykieć stał się jego codziennym nawykiem i źródłem zarobku. Odnalazł ukojenie w nowych, jeszcze bardziej cuchnących, skręcanych papierosach. A miejsca do spania doszukał się w cudzych sypialniach wymiennie z podłym materacem w mieszkaniu bez ogrzewania i kablówki, ale za to z niewybrednym przybłędą, którego ulubione miejsce jest na wycieraczce - Odźwiernym

Fascynację budzi w nim każda z wybroczyn, która zmienia kolory i zanika w ciągu niespełna minuty oraz osteoblasty, które scalając kości, nie zawsze dają czas na jej odpowiednie ustawienie. Ufa tylko jednej osobie na całym świecie i to nie on jest tą osobą. Notorycznie kradnie gumę do żucia przy kasie. Przywłaszcza sobie każdą napotkaną zapalniczkę, portfel i choć trochę łagodne spojrzenie. Zacina się przy goleniu, ale to nic, bo już za sekundę po wszystkim zostanie na kości jarzmowej tylko ślad zaschniętej krwi. 
 _____________
Nie wiem. Krótko. Muszę się rozkręcić.
Nie pisałam od kilku lat, proszę o wyrozumiałość. 

51 komentarzy:

  1. [Ukochuję ♥ I proszę o jakiś fajny wątek]

    Tucker

    OdpowiedzUsuń
  2. [Zapałałam sympatią do Calla. Najchętniej owinęłabym go w kocyk i dała kakao, ale chyba nie spodobałoby mu się takie niańczenie. Freya wytykałaby mu śmierdzące fajki i w przerwie od denerwowania go wypytywaniem o kości i technikę bicia się na pewno nagabywała żeby i dla niej ukradł gumę do żucia.
    Z mojej strony życzę wielu pomysłów, ogromnego zapasu weny i łatwego powrotu do pisania, oraz oczywiście ciekawych wątków c: Jeśli Callowi zechce się użerać z aroganckim dzieckiem Quicksilvera, niech tylko da znać!]
    Freya

    OdpowiedzUsuń
  3. [O ja, na początek muszę wspomnieć, że zdjęcie jest cudowne! Pochwalam wybór i naprawdę wylewa się z niego klimat i całokształt Calla.
    A, tytuł też mnie totalnie kupił. Kocham takie perełki!
    Ogólnie, nie wierzę, że długo nie pisałaś, bo tekst pochłonęłam na jednym oddechu i naprawdę jestem pełna podziwu dla ładnej budowy zdań... jakkolwiek prozaicznie to brzmi. No, po prostu treść jest niesamowicie ładnie napisana. I mam nadzieję, że nigdy nie złapią go na tym kradnięciu gum! Już wiem, co temu psychopacie sprawimy na urodziny!
    Jeju, po prostu wykreowałaś go wyśmienicie i tyle. Wiem, że strasznie słodzę i pewnie okropny ze mnie lizus, no ale jak tu nie chwalić, gdy blog jest wylęgarnią tak niesztampowych postaci? Ach, zachwycam się! :D
    Obyście się bawili jak najlepiej, mogli słuchać trzasku łamanych kości, nigdy nie przestali się regenerować i nie szaleli zanadto, dobrze? :D
    Nie no, żartowałam. Zniszczcie to miasto. Potem je spopielę!
    Długiego stażu i świetnej zabawy! Ukochuję ♥]


    najgorętsza 1/2 administracji & Anubis Ahern

    OdpowiedzUsuń
  4. [Może Freya znalazłaby pijanego dotkliwie pobitego Calla, który jeszcze nie zdążył się zregenerować, zostawionego gdzieś na pastwę losu przy kontenerze na śmieci nieopodal szemranej dzielnicy i klubu, który upodobali sobie równie szemrani goście. Może przyciągnęły ją awantury kiedy przechodziła niedaleko i postanowiła sprawdzić, co się dzieje? Zamiast osiłków kłócących się o tyłek jakiejś laski, zastałaby skulonego Calla i postanowiła chociaż wezwać pomoc, a tu ciach - nagle mężczyzna wstaje jakby nigdy nic. Call mógłby chcieć zemścić się na oprawcy i niechętnie poprosić Freyę - gdyby już wiedział, że dziewczyna potrafi oblecieć całe miasto w krótkim czasie i znaleźć kogo trzeba - o pomoc w namierzeniu wroga. Wpakowałybyśmy ich w niezłe tarapaty. c: ]
    Freya

    OdpowiedzUsuń
  5. [Czeeeeść, ale cudne zdjęcie! Bardzo mi się podoba. c: Call wydaje się być bardzo fajną postacią choć nie jestem pewna czy dogadałby się z moją Cleo, która jest dla niego chyba zbyt delikatna. Gdyby jednak pojawiły się chęci to serdecznie zapraszamy, przyjmiemy z otwartymi ramionami! Póki co jednak życzę mnóstwo zabawy na blogu i ciekawych wątków, baw się dobrze ♥]

    CLEOPATRA AHERN

    OdpowiedzUsuń
  6. [Też o tym myślałam, dlatego wspomniałam o jego niechęci. W takim razie Freya sama z siebie mogłaby chcieć bawić się w bohatera, przyczepiłaby się do Calla jak rzep psiego ogona i nadal wlecieliby w kłopoty. Czy jeszcze coś chciałabyś omówić?]
    Freya

    OdpowiedzUsuń
  7. Parsknęła cicho. Grupka kilku mężczyzn o gabarytach zbliżonych dwudrzwiowej szafie - przynajmniej dla Freyi i jej perspektywy pchły - wybornie bawiła się podczas okładania jakiegoś wstawionego kolesia, który najwidoczniej zapomniał o tym, że jego ręce do czegoś służą. Wyglądało to tak, jakby rzucali manekinem albo robotem, który co prawda miał zaprogramowane jakieś ruchy, ale wykonywał je z dużym opóźnieniem.
    Zastanawiała się, czy zrobili to w ramach rozrachunku czy zabawy. Wprawdzie nie był to jej interes, ale lubiła wtykać nos w sprawy, które niekoniecznie jej dotyczyły - właśnie z tego powodu skręciła w nie tę alejkę i zawędrowała w okolice pubu Wallace Light. Pamiętała, że ta część dzielnicy była jak zła ziemia z Króla Lwa. Może brakowało jej adrenaliny? Myślała, że dostatecznie się wyżyła w salonie gier. Razem ze znajomymi obcykali chyba większość automatów i konsol i kiedy zbliżały się godziny zamknięcia lokalu, zdecydowali się iść do baru. Freya zrezygnowała po trzech drinkach, wymigując się sprzątaniem przed przyjazdem rodziców. Bzdura, państwo Merigold nie zamierzali odwiedzać córki ani kontrolować jakości jej życia. Wychodzili z założenia, że comiesięczne kieszonkowe i opłacanie mieszkania oraz telefony raz na tydzień w zupełności jej wystarczą.
    Upewniwszy się, że agresywne szafy zniknęły i nie zamierzają wrócić ani nikt podejrzany nie kręci się w pobliżu, dziewczyna podeszła do skulonego mężczyzny. Ciekawość wygrała z instynktem, który mówił, by trzymała się z daleka. Freya chciała przede wszystkim zobaczyć stan, w jakim znalazł się nieszczęśnik i upewnić się, że żyje. Nie wyglądał zbyt ciekawie. Na szczęście jeszcze dychał. Charczał i mamrotał, ale nie zrozumiała jego słów.
    Krew lała się intensywnie z jego nosa, z rozbitego łuku brwiowego i pękniętej wargi. Wyglądało to fatalnie. Na ścianie dostrzegła świeżą krew, która leniwa spływała ku ziemi. Rozejrzała się w poszukiwaniu zębów, ale żadnego nie dostrzegła. Zauważyła natomiast zdarte knykcie i ślady niedawnej, może kilkudniowej bijatyki na kości jarzmowej i drugiej części twarzy.
    — Nieźle cię urządzili — mruknęła na powitanie. — Znasz ich chociaż? — Kucnęła niecały metr od mężczyzny, cały czas mu się przyglądając. Nie wyglądał na zbyt przyjaznego i Freya czuła wiszące w powietrzu zagrożenie. — Jesteś z tych, którzy są samodzielni czy jednak mam wezwać pomoc? Szpital z pewnością by ci się przydał. W razie czego powiem, że zabawiałeś się z dziewczyną, która miała okres i kichnęła, a ty przestraszyłeś się, że krew na ciebie trysnęła i zleciałeś ze schodów.

    [Nie ma sprawy. Nie wymagam wielkiego rozpisywania się. c:]
    Freya

    OdpowiedzUsuń
  8. [Hej! Miło mi i pewnie, jestem bardzo chętna, żeby coś skleić pomiędzy naszymi panami. Na pierwszy rzut oka niby nie mają za sobą wiele wspólnego, ale z drugiej strony po pierwsze już lubię Calla, jest dokładnie Alex jest artystą, w poszukiwaniu natchnienia mógłby zapuścić się w różne nieciekawe strony, o równie nieciekawych porach, więc myślę, że można coś tutaj znaleźć. Jeśli miałabyś jakiś pomysł/poszukujesz powiązań, to chętnie wpakuję Alexandra w mniejsze lub większe kłopoty. A w razie czego mała burza mózgów to zawsze dobre rozwiązanie.]

    Alexander

    OdpowiedzUsuń
  9. [Cześć, dzięki za przywitanie! Hm, w sumie nie wiem. Mój Nygma ma drugie "ja" i jest to psychopatyczny morderca, może coś namieszać we wspomnieniach Calla, bo np. zabił jego byłą czy jakąś przyjaciółkę i ten nagle sobie o tym przypomni w jakiś bliżej nieokreślony sposób?]

    Nygma

    OdpowiedzUsuń
  10. Obserwowała, jak mężczyzna krzywi się i z pewnością klnie w myślach. Chciała powiedzieć mu, że ruszanie się w tym stanie to nie najlepszy pomysł, ale z jakiegoś powodu wiedziała, że jej nie posłucha. Nawet tego nie oczekiwała. Powstrzymała się więc od komentarza, doglądając jedynie jego postępów. Usiadł. Widocznie nie był tak skatowany jak myślała, skoro nie warczał i nie przeklinał tak głośno. Nawet przestał się tak bardzo krzywić. Grymas zastąpił gniewnym spojrzeniem, ściągniętymi brwiami i oschłym tonem.
    Miała wrażenie jakby miał do niej pretensje. Nie dziwiła się. Co prawda nigdy nie była w podobnej sytuacji, jednak zakładała, że również nie zareagowałaby entuzjazmem na obcą osobę, która ma okazję widzieć obraz żałości.
    — Na pewno nie tego, co ty — zauważyła. — Nie, nie mam w zwyczaju szukać napadniętych ludzi i nękać ich rozmowami. Przechodziłam, usłyszałam awanturę i zobaczyłam ciebie. Sumienie kazało mi podejść i sprawdzić.
    Z kieszeni kurtki wyciągnęła paczkę chusteczek.
    — Jakbyś chciał zrobić z coś z twarzą, proszę. — Podała mu paczkę. — Krew zazwyczaj przyciąga spojrzenia, a tobie raczej nie widzi się użeranie ze zaniepokojonymi przechodniami albo policją, nie? — Faktycznie Freya wiedziała, że wolałby aby sobie poszła, ale nie zdecydowała się na to. Rozejrzała się. Nikt nie nadchodził, jednak słyszała podniesione głosy nieopodal. Może goście pubu postanowili wyjść na papierosa? Spojrzała na mężczyznę. — Chyba będziesz miał paskudnego siniaka pod okiem. Jesteś pewien, że nie chcesz jechać do szpitala?
    Odgarnęła włosy z twarzy. Były zaplecione w warkocz, który niemal tarzał się po ziemi, gdy kucała.
    — Jakim cudem jeszcze nikt nie wyrwał ci kolczyka z nosa? Albo tuneli? Gdybym miała się z tobą mierzyć, zrobiłabym to. Mężczyźni rzeczywiście wolą pokaz siły. Jak to jest? Bić się? — zagadnęła.

    [Dopadł mnie weltschmerz, stąd ta zwłoka z odpisem. Niestety często mi się to zdarza, musisz mi wybaczyć]
    Freya

    OdpowiedzUsuń
  11. [Dziękujemy ślicznie za przywitanie. Wątek z chęcią, panowie dość specyficzni, więc może być ciekawie. Jakiś pomysł na start? Chętnie zacznę, ale muszę się rozkręcić z pomysłami.]
    El

    OdpowiedzUsuń
  12. [Zakochałam się w tym panu. Uwielbiam takich łobuzów. Moja Blue uwielbia walić odzianą w pierścionki pięścią po ryjach, wyćwiczyła to do perfekcji, a i kopniaki też ma soczyste. Z chęcią wymyślimy dla nich coś ciekawego. Co Ty na to?
    Ach, i witam serdecznie, baw się z nami dobrze ♥]

    Bluebell Murphy & Anthony Ward

    OdpowiedzUsuń
  13. [W takim razie zacznijmy od tego, że jeszcze się nie znają, ale kojarzą z różnych spelunek. El może trafić na Calla podczas walk i wtedy się poznają, a potem jakoś już to pociągniemy. Jeżeli wszystko pasuje to biorę się do pisania (ale jeśli przypadkiem chcesz zacząć to nic nie stoi na przeszkodzie) ]
    El

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie do końca wiedział jak doszło do tego, że trafił na to mordobicie. Trzecią, a może już piątą noc z rzędu spędzał na zwiedzaniu barów i chyba miał prawo nie wiedzieć. Rozejrzał się po ciemnym pomieszczeniu, próbując zignorować wrzaski tłumu oglądającego jedną ze słynnych nielegalnych walk. Upił łyk piwa, które zdążyło zrobić się obrzydliwe i obserwował kolesia zbierającego się z parkietu. Był tak zakrwawiony, że zastanawiał się, w którą stronę mogły polecieć jego zęby. Koniec, stał już wystarczająco długo żeby się znudzić. Trybiki w jego chorej główce powoli zaczynały pracować żeby znaleźć sobie odpowiednią rozrywkę. Zlustrował wzrokiem chłopaka, który wygrał. Poobijana twarz, trochę krwi, kojarzył go... skądś, prawdopodobnie z jednego z barów. Możliwe, że już kiedyś go poznał, ale za cholerę nie mógł sobie przypomnieć jego imienia. Uśmiechnął się leniwie, całkiem zadowolony z takiego obrotu spraw, odstawił butelkę z piwem i ruszył zarobić trochę pieniędzy.
    - Stawiam- warknął do jednego z gości przyjmujących zakłady. Początkowo miał ochotę sam się trochę zabawić, ale wątpił żeby cokolwiek co się tam się działo nie było poprzedzone ustawkami. Spojrzał na chłopaka ponownie i widząc cień uśmiechu na jego twarzy wiedział, że obstawił dobrze. W pewnym momencie był niemal pewien, że podchwycił jego spojrzenie, więc wycelował w niego palcem i bezgłośnie wypowiedział jedno słowo "Ty".
    El

    OdpowiedzUsuń
  15. Bycie konsekwentnym i wyrafinowanym dupkiem dla stanowczej większości społeczeństwa nigdy jeszcze nie było czymś wystarczającym. Ale gdy w grę wchodziły fantazje kobiet, tak naprawdę nic co tyczyło się zachowania mężczyzn, nie spełniało oczekiwań płci pięknej, no więc w jakiś sposób czuł się rozgrzeszony. Będąc lepszą wersją siebie wciąż miałby problem z natrętnymi babami i wciąż stałby na tym piekielnym chodniku, męcząc się z jedną z nich.
    — Okej, rozumiem. Po wspólnej nocy możesz nie wierzyć, że nie jestem zainteresowany. Ale ja naprawdę NIE JESTEM ZAINTERESOWANY! — mimochodem podniósł głos, tracąc już cierpliwość. Był u szczytu swojej wyrozumiałości i im dłużej spędzał czas z tą zwariowaną desperatką, tym bardziej upewniał się w przekonaniu, że pewnym osobom nie powinno się dawać prawa głosu. A już na pewno prawa do łażenia i zatruwania życia innym osobom.
    — Nie wiem jak inaczej mogę Ci to wyjaśnić...
    Nawet na nią nie patrzył, właśnie szukał skutecznej drogi ucieczki, ale samo wyminięcie jej wydawało mu się zbyt proste i niekoniecznie domykające sprawę. Jeśli miała czelność biegać za nim wcześniej, to pewnie zrobiłaby to również po takim zwrocie akcji. No więc w akcie bezmyślności zrobił jedyną rzecz, o której pomyśleć nie powinien. Skłamał w czymś, co było zbyt łatwo sprawdzalne.
    — ...jestem gejem. To zwalnia mnie z obowiązku czucia czegoś do Ciebie, nie sądzisz?
    Patrząc na nią w oczekiwaniu, nie sądził, że jego działania znów spalą się na panewce. „Nie wierzę Ci! Po takiej nocy po prostu Ci nie wierzę!” to jedyne, co usłyszał w zastępstwie za upragnione „Okej, dam Ci spokój”.
    Pociągnąwszy za rękaw cudzej, zdecydowanie męskiej bluzy nie zastanawiał się nad tym, co właściwie robi, po prostu myślał o sobie. Z tą samą motywacją mało delikatnie, ale pewnie odwrócił mężczyznę w swoją stronę, docierając ustami do nieznajomych warg.

    Chris

    OdpowiedzUsuń
  16. Nie urodził się wczoraj, a co się z tym wiązało, spodziewał się gwałtownych reakcji i braku zadowolenia ze strony obcego mu faceta. Może nawet gdzieś w tyle głowy miał świadomość tego, że jednym z prawdopodobnych rozwinięć sytuacji jest uderzenie go. Niesiony doświadczeniem wiedział, że zareagowałby podobnie, gdyby ktoś w tak mało subtelny sposób złamał niepisaną zasadę nietykalności. Nie zmniejszało to jednak jego bólu ani o jotę, ani nie broniło go przed bardzo namacalnymi i nie mniej dotkliwymi skutkami działań. Tymczasem w obliczu szarpnięcia i razu w twarz, przeklął głośno. Głowa, automatycznie skierowana zgodnie z kierunkiem wymierzonego ciosu, pozostała tam przez moment, a nieprzyjemność, wynikająca z obitego, bolącego policzka, sprawiła, że przez tę krótką chwilę zaczął zastanawiać nad stanem własnej szczęki. W celu rozwiania wątpliwości zbadał nawet językiem górny rząd zębów, najbardziej narażony na uszkodzenie.
    Wszystko całe, tylko jego humor diametralnie spadł, a on, wyprostowany i wściekły, spojrzał na dziewczynę. Na jego własne nieszczęście zza ramienia nieznajomego, co w gruncie rzeczy wyglądało tak, jakby mówił właśnie do niego.
    — Skoro część z udowadnianiem gejostwa mamy już za sobą i wszyscy z Nas są równie niezadowoleni, możesz się ode mnie z łaski swojej odpierdolić?! — próbował być grzeczny. Do momentu, kiedy nie dostał w twarz za głupie racje, o których nawet nie musiałby myśleć, gdyby nie kobieca desperacja.
    — Nie Ty. Ona — dodał, wskazując na odchodzącą już dziewczynę. Jakby ta część miała mężczyźnie cokolwiek wyjaśnić. Otóż prawdopodobnie nie wyjaśniała, o czym pewnie by pomyślał, gdyby każdy mięsień twarzy nie krzyczał o rozmasowanie.
    — Kurwa, koleś, ale cios masz taki jakbym co najmniej wjebał Ci się z ręką w spodnie.
    Nachylony nad chodnikiem pozwolił, by przydługa partia włosów opadła mu na oczy, sam w tym czasie ujął szczękę między palcami, pocierając ją delikatnie opuszkami palców.


    Chris Tucker

    OdpowiedzUsuń
  17. [Cześć, piszę się na wątek z przeogromną chęcią! Jednak chwilowo jestem pół-na-pół obecna, mam sesje i pełno zaliczeń, które muszę zdać... a w tym semestrze niestety nie idzie mi to tak łatwo i gładko, jakbym sobie tego życzyła :D Jednakowoż, jak tylko uporam się z sesją (myślę, że przyszły tydzień, ten po 4 czerwca) zgłoszę się z pomysłami! :D]

    Heath

    OdpowiedzUsuń
  18. Potarł ostatni raz o szczękę, przy okazji wyczuwając pod palcami twardy zarost, ciut dłuższy niż zwykle, a więc nadający się już do przycięcia, co pewnie miałoby większe znaczenie, gdyby nie żywy problem w osobie nieznajomego „boksera. Integrowanie się z otoczeniem nie zawsze szło mu najlepiej. Dzisiaj chyba miało być podobnie.
    — Ja chyba nie do końca łapię Twój system wymierzania kar... — skwitował tylko, wsuwając dłoń do kieszeni spodni. Szorstki materiał jeansu owlekł dłoń, gdy palcami drugiej odgarniał niesforną kaskadę włosów, rozgarniając je w miejscu chaotycznego i mało dostrzegalnego, acz wciąż przedziałka.
    Milczał. Nie był skory do wyjaśnień. Głównie przez wzgląd na tę cholerną pewność siebie, którą emanował nieznajomy i fakt, że próbował go zastraszyć. A przynajmniej takie odniósł wrażenie Chris, gdy nagle odległość między nimi diametralnie zmalała, a przecież po pierwszym bliskim kontakcie z nim nie oczekiwał kolejnego, to było pewne.
    — Jak przestaniesz mi dmuchać dymem w twarz to zastanowię się nad odpowiedzią.
    Czując wraz z cofnięciem się może przegrać tę sugestywną samczą walkę, stał uparcie w miejscu, ale głowę mimo wszystko odchylił w bok, oddychając powietrzem spoza tytoniowej chmury w wyniku czego wypowiedź kierował bardziej w przestrzeń niż do niego. Na razie mieli nikłą szansę się polubić.

    OdpowiedzUsuń
  19. — Nie umiesz współpracować, co? — To było aż za bardzo oczywiste. Każdy jeden molekuł ciała nieznajomego układał się w dumny napis NIEPOKORA. Chłopak stał przed nim okuty chamstwem i agresją, jakby właśnie spełniał swój psi obowiązek bycia kompletnym i niereformowalnym chujem. Co powinien zrozumieć, bo sam miał na niego zadatki, ale... nie rozumiał. Nie starał się go zrozumieć. Na prym wyszła nagląca potrzeba przekręcania absolutnie wszystkich oczekiwań, jakie kiedykolwiek mógł mieć względem niego ten facet. No więc kiedy kazał mu odpowiedzieć, zyskiwał więcej pytań, a kiedy groził uderzeniem, w zamian za strach zyskiwał śmiałość.
    — Problem ze ślicznymi buźkami jest taki, że tracą na uroku zaraz po większych uszkodzeniach.
    Zmuszony przez tok rozmowy niechętnie spojrzał w źródło dymu, mrużąc przy tym nieprzychylnie oczy. Całe szczęście na razie nie zapowiadało się na kolejne zaciągnięcie się, a że i tak długo wytrzymał w stanie chronicznego nieukontentowania, postanowił zniwelować przynajmniej część niesatysfakcjonujących go wątków. Najłatwiej było zacząć od papierosa, wyciągając go spomiędzy warg bruneta.
    — Więc napatrzysz się lepiej, jeśli powściągniesz emocje. Zgoda?
    Z racji zajmowanej przez fajkę dłoni, podał mu lewą, licząc na drobny gest pokoju. Wprawdzie w jego oczach był możliwość przypatrywania się mu było mało przekonującym argumentem, ale przecież sam na siebie patrzyć z uwielbieniem nie mógł, do narcyzmu było mu daleko, więc po cichu liczył, że koleś w przeciwieństwie do niego doceni choć odrobinę jego atrakcyjność. Pod warunkiem, że w ogóle grali w jednej lidze. Albo na jednej połowie, bo Chris, tak się składało, grał w obu drużynach.

    OdpowiedzUsuń
  20. [Właściwie, to wszystkie z propozycji są całkiem prawdopodobne, dlatego dlaczego się nie pobawić i nie połączyć kilku? Co ty na to, aby ustalić naszym panom trochę historii, to znaczy założyć, że Call pomógł kiedyś Alexowi, który przez przypadek znalazł się w zdecydowanie nieodpowiedniej dzielnicy, może jeszcze przed burzą i tak się poznali, ale akurat z tej sytuacji nie wynikło nic więcej poza podziękowaniem i rozejściem się. No i Alexander już ledwo o tym pamiętał, dopóki nagle nie zobaczył poobijanego Calla w swojej wizji i wiedziony ciekawością oraz głupotą, bo trzeba mieć nie po kolei, żeby pobiec komuś na ratunek w takiej sytuacji, samemu będąc raczej łatwym do rozłożenia na łopatki... ale no Alex by dokładnie to zrobił i co prawda właśnie dotarł na miejsce już po fakcie, ale od razu stwierdziłby, że tak czy inaczej chce spłacić dług i pomóc z obrażeniami, nieważne, czy Callahan tego chce, czy nie.
    Jeśli taki początek by ci pasował, to na dniach mogę chętnie zacząć, chyba, że ty wolałabyś to zrobić, w takim wypadku śmiało ;)]

    Alexander

    OdpowiedzUsuń
  21. Nie oczekiwał od niego więcej, niż myślał, że może uzyskać. Zadane mu pytanie potraktował z odpowiednią temu powagą z dwóch względów. Po pierwsze: uznał, że po opornym początku przynajmniej udało im się wypracować jakieś stanowisko. Niekoniecznie dobre i nieszczególnie zadowalające, ale było to pewne spektrum zachowań, które wprowadzało jakąś sprawiedliwość. Wadziło im obu na równi. Nieznajomemu przez zrezygnowanie z bitki, Chrisowi przez brak podania ręki. Po drugie: tylko za sprawą odpowiedzi, mogli ruszyć z kontaktem dalej, czego nawet zapragnął po tym długim, niewiele znaczącym wstępie.
    Rękę opuścił wraz z momentem, w którym dłonie obcego wylądowały w kieszeni spodni. Był to ewidentny sygnał na to, że żadna forma oficjalnej zgody nie uiści się dzisiejszego popołudnia.
    — Potrzebowałem dobrego argumentu, żeby kobieta, którą widziałeś, się ode mnie odczepiła. Gejostwo wydaje się dostatecznie jednoznaczną odpowiedzią na „NIE”. Na Twoje nieszczęście, wymusiła na mnie dowód — wzruszył ramionami, jakby podobne incydenty zdarzały się co najmniej codziennie. I być może w świecie Christophera Tuckera tak rzeczywiście było.
    — Koniec historii. Zadowolony? Przemilczenie było bardziej fascynujące...
    W początkowym odruchu chciał oddać mu tę nieszczęsną fajkę, trzymaną wciąż między palcami, ale pasywno-agresywna postawa bruneta skutecznie go do tego zniechęciła. Zamiast więc wręczać mu coś, czego być może nawet by nie przyjął, po prostu rzucił niedopałek na chodnik, przydeptując go niedbale butem. Tyle było z ich jakże interesującej pogadanki.
    — No. Zadanie wykonane, panna przegoniona. To się będę zbierał — klepnął go jeszcze pobieżnie po ramieniu w bezmyślnym odruchu, ale też naturalnej potrzebie integracji z otoczeniem, po czym wyminął jego jakże napiętą sylwetkę. Nie byłby sobą, gdyby nie zaznaczył własnej obecności przez takie subtelne, zupełnie niezobowiązujące gesty i dotyki.

    Twój Chris

    OdpowiedzUsuń
  22. Uśmiechnęła się. Rozbawiła ją irytacja nowego znajomego. Od razu w myślach nazwała go Kapitan Nie-Wtrącać-Się i uśmiechnęła się jeszcze bardziej, a w jej policzkach pojawiły się małe dołeczki. Jej uśmiech nie trwał jednak za długo. Mięśnie na twarzy mężczyzny drgały i dziewczyna domyśliła się, że poziom jego irytacji systematycznie rośnie. Gdy poruszył ręką, Freya delikatnie wzdrygła się, myśląc, że miał zamiar do niej doskoczyć. On jednak oplótł swoją klatkę piersiową i skrzywił się. W pewnym sensie ją to ucieszyło. Obawiała się, że gdyby był w pełni sił ich rozmowa skończyłaby się już dawno. Można powiedzieć, że wykorzystywała jego stan tylko po to, żeby zaspokoić swoje potrzeby, jakkolwiek by to nie brzmimało.
    — Wyluzuj. Moje sumienie już jest oczyszczone, ale to miło, że się zainteresowałeś — w jej głosie można było wyczuć lekkie rozbawienie przechodzące przez sarkazm. — Nie mam zamiaru być twoją niańką.
    Zauważyła, że mężczyzna klepie się po kurtce i czegoś szuka. Zaraz potem przeklął.
    — No to ładnie. Trafiłeś na bardzo chamskie agresywne szafy — skomentowała, kręcąc głową i unosząc jeden kącik ust. — Wszystko ci zabrali? Nie powinieneś teraz wejść w tryb znajdę i zajebię? Wyglądasz na takiego. Poza tym całym pluciem kurwami, drażliwością, prawdopodobnie nagiętym kręgosłupem moralnym i, możliwe, alienacją.
    Przyglądała się jak znajomy-nieznajomy pozbywa się krwi z twarzy. Była świeża i łatwo dała się zebrać, ale i tak na jego brodzie i policzku został ślad.
    — Teraz wyglądasz jakbyś był brudny. Rozsmarowałeś tę krew i przypomina błoto — stwierdziła. Ściągnęła brwi. Coś jej nie pasowało. — Zaraz... Czy ty nie miałeś przed chwilą rozciętej wargi? Miałeś, widziałam. — Zainteresowana nieznacznie przekręciła głowę. Prawie jak ciekawski pies.
    Za rogiem, kilka metrów dalej rozbrzmiał donośny śmiech mężczyzn. Freya wyłapała kilka zdań o kobietach, cyckach, wzmianki o alkoholu i o tym, że ktoś niedawno się napierdalał. Nie słuchała uważnie.

    [Chyba wracam do żywych, także łap odpis!]
    Freya

    OdpowiedzUsuń
  23. [Zupełnie nie wiem, dlaczego pojawiam się tutaj tak późno (No dobra, wiem, po maturach mnie lenistwo dopadło, jednak już wracam do siebie!), bo Callahan jest cudowną postacią, choć jednocześnie jest odrobinę creepy. Według mnie karta jest wspaniale napisana, ogóle nie czuć, że nie pisałaś od kilku lat, czego tylko można pozazdrościć, bo po mnie od razu widać, kiedy mam długą przerwę :/ W każdym bądź życzę ci świetnej zabawy, genialnych wątków, mnóstwa weny i mam nadzieję, że zostaniesz z nami jak najdłużej! A przy okazji zapraszam oczywiście do mojej Chey, może uda nam się wspólnymi siłami wymyślić coś ciekawego! <3]

    ta kochana 1/2 administracji & Cheyenne Reynolds

    OdpowiedzUsuń
  24. [Callahan jest cudowny, do tego ma wspaniałe imię, więc jak najbardziej będę chciała pisać i czekam z niecierpliwością. <3]

    Daisy

    OdpowiedzUsuń
  25. W pierwszym sekundach po ujęciu czuje tylko mocne szarpnięcie tuż za plecami i nagłą zmianę położenia. Ciepło kobiecego ciała podoba mu się znacznie bardziej od innych elementów przestrzeni, ale czy Chris chce tego czy nie, na wpół roznegliżowana dziewczyna zostaje właśnie zamieniona na znacznie mniej atrakcyjną ścianę, do której funkcjonariusz brutalnie go dociska. Nagi tors ociera się tym samym o chropowatość muru, co dodatkowo go rozjusza . Szarpie się, ale tylko przez moment. Uścisk jest silny, a dodatkowy ruch powoduje niepotrzebne, płytkie otarcie na żebrze. Klnie więc niecenzuralnie, zamierając w bezruchu z czystego rozsądku.
    Słyszy jak policjant mówi coś o negliżu i paragrafach, sam jednak patrzy w tym czasie na partnerkę, która w przeciwieństwie do niego, wydaje się być „kryta”. Bycie kobietą wiele ułatwia. Drugi z policjantów, zamiast przygwoździć ją do ściany, patrzy lubieżnie na odkryte ciało, wypisując mandat. Jemu takiej możliwości nie dają. Zamiast upragnionego świstka do zapłaty, jest tylko chrzęst zapinanych kajdanek i zero szans na ubranie się.
     Ej! Chyba mam prawo do zachowania własności, co? Dajcie mi tę cholerną bluzę!
    Metal w akcie złośliwości zaciska się mocniej na przegubach, a wspomniana przez niego odzież pozostaje na ziemi, jakby nie istniała lub nie miała żadnej wartości. Być może dla tych, którzy nie zabiegają o odzyskanie godności i ubranie się, faktycznie jest to bez znaczenia.
     Jebani psiarze...  rzuca tylko w odwecie, gdy pakują go siłą do radiowozu. Rozluźnione przez rozpięty pasek spodnie zsuwają mu się przy tym z bioder, ukazując kawałek bokserek, a on, w poczuciu niesprawiedliwości, czeka na finał.
    Cela okazuje się za mała i za ciasna, a do tego już okupowana, co tylko utwierdza go w przekonaniu jak często w tym mieście odchodzi się od wszelkich procedur. Bez możliwości ubrania się i kawałka prywatności czuje, że godzi się w jego prawa obywatelskie, o czym już nie mówi głośno, bo wie, że znów skończyłoby się na pogorszeniu sytuacji.
     Pieprz się. Nie znasz mnie  kwituje agresywnie, przystając bezpośrednio przy kracie. Zamiast ruszyć się w którąś ze stron, korzysta z uwolnionych spod kajdanek rąk. Włosy opadają mu na twarz, gdy spogląda w dół, zapinając nieszczęsny pasek spodni. Jego humor jest nieporównywalnie kiepski zważywszy na okoliczności.
    Nie lubi być upokarzany, a już zdecydowanie nie znosi momentów, w których nie może doprowadzić czegoś do końca. Dziś tym „czymś” jest proces ubierania się. Pozostaje bez bluzy i nawet bez koszulki, odkrywając nie tylko kawałek ciała, ale również kawałek emocji. Przyspieszony z nerwów oddech porusza całym torsem, nie pomagając Chrisowi w upozorowaniu spokoju.

    OdpowiedzUsuń
  26. [Czołem. Z jednej strony kusi mnie, żeby ich pobić, z drugiej obaj są śmieciami ulicy, więc mogą się znać, sporadycznie pieprzyć czy wymieniać informacjami, co zważywszy na ich słodkie charaktery w zasadzie mordobicia nie wyklucza. Co myślisz?]/Kyle

    OdpowiedzUsuń
  27. [Cześć, dziękuję za powitanie! Z wątkiem się nie śpiesz, ja tam mogę sobie poczekać, bo sama mam teraz mały rozgardiasz w życiu (i właśnie dla tego dołączam do dwóch nowych blogów - ech, gdzie moja silna wola?). Wpadaj nawet bez pomysłu, coś ogarniemy - szczególnie, że Callahan jest typem, który dość szybko wyleciałby z The Mayflower Pub z małą pomocą Chris i ochrony.]

    Batts.

    OdpowiedzUsuń
  28. [Hejehej! Przyszłam przeprosić za nagle zniknięcie i urwanie wątku z Freyą. Jeśli masz chęci możemy pomyśleć nad ugraniem czegoś dla Callahana i Izydy w ramach rekompensaty. Nie bij!]
    Izzy

    OdpowiedzUsuń
  29. [Spokojnie, każdemu zdarza się zastój. Blog powinien być odskocznią, a nie obowiązkiem, więc rozumiem brak czasu na stalkowanie wszystkiego co się dzieje i chwilowy bezwen. c: Cieszę się, że jesteś chętna na wątek.
    Chciałabyś, żeby już się znali? Myślałam, żeby wtrącić im jakąś tajemnicę, którą musieliby rozwiązać. Może podczas przypadkowego spotkania, kiedy to pies Callahana podbiegnie do Izzy, będą świadkami czegoś... hm, dziwnego? Może spotkają osobę zdolną do przechwytywania świadomości zwierząt (lub nie tylko), która zawładnie psem, zmusi go do agresji, a później do tego, żeby opuścił Calla. Izyda postanowi pomóc i jednocześnie chciałaby się dowiedzieć co właśnie się stało. Musieliby ustalić, kto to zrobić, odszukać go, odzyskać psa i rozmówić się ze sprawcą. Byłoby niebezpiecznie, bo jeśli ta osoba byłaby zdolna do przejęcia kontroli nad człowiekiem, Call i Izyda mogliby stoczyć bójkę między sobą, a jeśli nie - zmierzyliby się ze stadem różnorakich zwierząt, by dotrzeć do psa.
    Co myślisz?]
    Izzy

    OdpowiedzUsuń
  30. [Zanim napiszę coś logiczniejszego to... Szlag, jakie Call ma zajebiste imię! :D
    A teraz ogarniając, Witam ;p
    Hah, do jedynki małym druczkiem nie nakłaniam, skoro chłopak nie pasowałby do tego... bo jednak takie powiązanie wymagałoby wiele od Calla xD Jeśli w clubie wyróżniałby się za bardzo to działało by tylko na jego niekorzyść, bo zainteresowany William to zagrożenie czasami ;) Można zetknąć ich drogi właśnie przez psy, tylko trzeba byłoby coś konkretnego wymyślić :)]

    William

    OdpowiedzUsuń
  31. Kiedyś to wszystko napawałoby go obrzydzeniem. Kiedyś odwracałby wzrok, zbyt zniesmaczony tym bydłem mielącym pieniądze zamiast trawy, tym zbiegowiskiem (nie)pięknych, bogatych, ukrywających cuchnące zamiary za swoimi portfelami. Kiedyś jednak wszystko było inne, on był inny, nie wiedział jeszcze, że można sprzedać duszę, samopoczucie i sumienie. Wykupiono go jak pralkę z wyprzedaży w Argosie, zamieniono części, podrasowano do Remy'ego 2.0, Remy'ego obojętnego na tę brzydotę, emocjonalne ubóstwo.
    Rozgląda się dookoła, obserwuje uważnie zebrane tu świnie pod krawatami, dziwki szlachetnego pochodzenia, londyńską sferę wyższą. Nie wywołuje to już odruchu wymiotnego, raczej kompletną obojętność. Uśmiecha się fałszywie do mężczyzn przypominających morsy, daje do zrozumienia, że mogą go mieć, jeśli tylko sypną złotem, jeśli tylko obdarują go klejnotami, jeśli tylko wezmą swoje niebieskie pigułki.
    Bierze do ręki rozrzedzonego drinka i sączy go leniwie, co chwilę wymieniając uprzejmości z przypadkowymi ludźmi. Nie, nie przyszedłem obstawiać. Nie, nie mam domku wypoczynkowego na Florydzie. Nie, ja tu jestem służbowo, żeby obciągnąć panu za dwieście funtów, żeby ewentualnie zarazić się opryszczką. Rozpoczyna się walka, a on stoi w tłumie i patrzy jak jedni tłuką się po mordach, a drudzy drą się, by tłukli bardziej. To wszystko jest bardzo nużące, bardzo przewidywalne, brzydkie i niehigieniczne. Oni wszyscy są niehigieniczni, brudni. On sam również, zainfekowali go.
    Callahana rozpoznaje od razu. Podejrzewał, że tu będzie. Przygotował się na tę ewentualność. Był tutaj poprzednio, prawdopodobieństwo, że zrezygnuje z dobrych pieniędzy było zbyt niewielkie, by wykluczyć, że odpuści sobie kolejny. Jeszcze nie wie, co myśleć o jego obecności. Póki co, skupia się na drinkach, na cienkich, czekoladowych papierosach i sprośnych, nieśmiesznych żartach za swoimi plecami.
    Potem wszystko dzieje się szybko. Ktoś mówi o psach. Mówi, że już tu są. W tym samym momencie rozlega się głośne policja! i wszystkie te świnie, wszystkie pudrowane dziwki zamierają na moment. Mają pieniądze, wykupią się, panika jest więc tylko połowiczna, bo tu się liczy jedynie reputacja, jedynie to, że stracą dzisiaj nie tylko dobrą zabawę, ale też swoje, ciężko zarobione na przekrętach, tysiące.
    Hawk nie ma zamiaru wpaść w ich ręce. Nie może sobie na to pozwolić. W oczach prawa ma nie istnieć, to pozwala mu funkcjonować bez problemów. Szuka ucieczki, drogi wyjścia, ale nie zna tego budynku, nie wie, którędy wydostanie się niezauważony. Zaciska wargi w wąską kreskę i jest zły, bo on również straci dzisiaj pieniądze, bo może się to skończyć dużo gorzej niż przewidywał.
    Ponownie dostrzega Callahana. Wychodzi gdzieś, szybko, bez ogona. Remy przeciska się przez tłum i dogania go, jak cień Piotrusia Pana, który nie może zbyt długo pozostać w izolacji. Musi się stąd ulotnić, uciec.
    Remy

    OdpowiedzUsuń
  32. Dba o swoje cztery litery; w końcu nimi zarabia. Instynkt samozachowawczy nie pozwala mu stać bezczynnie pośród bandy oniemiałych bogaczy, bo oni już przegrali, oni są w tym momencie skończeni. A on, bez kontaktów, bez przywilejów, byłby w gorszej sytuacji od ludzi, którzy mogą przekupić pół miasta, mogą wgryźć się w system, obejść go bez problemu i za dwadzieścia cztery godziny znowu spotkać, żeby razem pić, ćpać i pieprzyć się do upadłego. Remy nie posiada tego luksusu, ma za to wystarczająco zdrowego rozsądku, by złapać się koła ratunkowego i wypłynąć na powierzchnię.
    Jego koło ratunkowe jest znajome, ma te same rysy, co przed laty, ten sam sposób chodzenia. Coś innego czai mu się w spojrzeniu, jest dzikszy, wyjęty z lasu, wydarty wilkom, ale wciąż są w nim resztki tego Callahana, którego pamięta.
    W pierwszej chwili ma wrażenie, że dostanie w twarz, co wprawia go w sekundowe osłupienie. Wyrywa go z niego cudzy głos, cuci niczym kubeł zimnej wody. Przeciska się na drugą stronę, stronę wolności i powietrza nieprzesiąkniętego strachem. Łapie oddech, jeden, drugi, trzeci. A potem idzie dalej za Jinksem, bo to jedyne, co przychodzi mu do głowy. Mógłby wejść między budynki, rozpłynąć się, ale gdzieś w tyle głowy kołysze się myśl, że tam go znajdą, że ukryją się w krzakach i wyskoczą, gdy tylko pomyśli, że jest bezpieczny.
    Obserwuje poczynania Callahana, a kiedy ten znajduje samochód, łapie za klamkę przy drzwiach pasażera i niewiele myśląc, wsiada do środka. Istnieje pięćdziesiąt procent szans, że ten zaraz każe mu spierdalać. Że obije mu mordę, a potem każe spierdalać. Jest też drugie pięćdziesiąt — będzie zbyt zajęty ucieczką, by na razie się nim przejmować. Obijanie mordy zostawi na później.
    Wie, że to nie miejsce na nerwy, że musi pozostać spokojny; tylko w ten sposób wciąż jest sam jeden, a nie w pięciu wydaniach. Paradoksalnie, obecność byłego partnera daje to ukojenie, którego wcale się po nim nie spodziewa. Zamiast wewnętrznej plątaniny myśli i zdezorientowania, czuje jedynie ogarniającą go ulgę. Sięga do kieszeni białej, cienkiej marynarki. Wyciąga papierosy i odpala jednego, zaciąga się dymem, mocno. Cienkie fajki pali tylko na tych spędach, bo ładnie wyglądają, bo są seksowniejsze, tego się wymaga, to jest pożądane.
    — Palisz takie pedalskie czy chcesz od razu dwa? — pytam pół żartem, pół serio.
    Remy

    OdpowiedzUsuń
  33. Wyjmuje z paczki kolejnego papierosa, zapala go i wsadza pomiędzy wargi, tam, gdzie jeszcze przed chwilą zabłądził opuszek palca Callahana. Kiedyś drżał pod każdym jego dotykiem, przy każdym spotkaniu ich ciał, każdym zbliżeniu, jakby ten go elektryzował, wstawił mu w ciało receptory reagujące wyłącznie na magię Jinksa. Teraz nic się takiego nie dzieje, choć łapie się na tym, że może chciałby, że byłoby przyjemnie, żeby ktoś znowu potrafił wywołać w nim stan ciągłego oczekiwania, przyjemnego mrowienia. Znieczulił się, wyhodował w sobie nową warstwę skóry, odporną na wszystko.
    Nie patrzy na niego. Wpatruje się w miasto za oknem, w znajome ulice, sklepowe szyldy i niczym nieróżniące się od siebie twarze. Jest zmęczony dzisiejszym dniem, nędznym rozwojem wydarzeń i brakiem zarobku. Jest zmęczony walką z własnymi emocjami. To wykańcza najbardziej; każda komórka jego ciała pragnie coś poczuć, silnie, mocno, do szpiku kości. Nie może sobie jednak na to pozwolić, utrata kontroli każdorazowo kończy się katastrofą.
    — Pracodawca — poprawia go, bo słowo pan sprawia, że robi mu się niedobrze. Nie jest niczyją własnością, niczyją zabawką. Można go wypożyczyć, wykorzystać na wiele sposobów, ale pod koniec dnia nie ma właściciela, jest sam. Przypomina sobie jak Callahan dowiedział się o sposobie w jaki zarabia pieniądze, o jego złości, o tym, że prawie skończył w szpitalu. Wtedy był na niego wściekły, że nie rozumie tej pogoni za pieniędzmi, że nie przejmuje się ich brakiem. Teraz zazdrości mu tej umiejętności, bo może gdyby i on nie przykładał tak wielkiej wagi do stanu swojego portfela, do wygodnego życia, może nauczyłby się robić coś innego, pożytecznego, może byłby teraz właścicielem sklepu zoologicznego, zamiast sprzedawcą samego siebie.
    — Miałem zabawiać gości, ale tylko tych zaproszonych — dodaje po chwili, otwierając okno. Zrzuca popiół na zewnątrz i pozwala, by wiatr rozwiał mu włosy, przegonił z głowy natrętne, złe myśli. — Nie myśl sobie, że wiem, że ze mnie szydzisz — rzuca i w końcu przenosi na niego spojrzenie. — Ale na to już nic nie poradzę, więc możesz odpuścić sobie tę pogardę.
    Remy

    OdpowiedzUsuń
  34. — To najstarszy zawód świata, więc chyba da się go ogarnąć, skoro jeszcze istnieje... no, ale skoro dla ciebie to jest pojebane, pierdolony wyznaczniku tego, co normalne, to reszta ludzi nie ma już nic do gadania — prycha, kręcąc z niedowierzaniem głową. Wyrzuca niedopałek za okno i przez dłuższą chwilę milczy, zbierając myśli. Callahan wzbudza w nim zbyt wiele emocji, na które nie może sobie pozwolić.
    Bierze głęboki oddech i próbuje przypomnieć sobie techniki medytacji, ale wszystkie informacje na ten temat gdzieś wyparowują. I tak był kiepski. Nie mógł wytrzymać dłużej niż pół godziny, nudził się we własnej głowie, dostawał skurczu stopy. Sięga po kolejnego papierosa, bo to nie tak, że w tym szalonym świecie jego największym problemem jest przepowiednia nowotworu płuc. Odpala używkę i to na niej skupia całą uwagę, choć kątem oka wciąż dostrzega Jinksa. Woli już nie dopowiadać, że skoro bije się za pieniądze to również sprzedaje swoje ciało; ma wrażenie, że skończyłoby się to dla niego nieciekawie, najprawdopodobniej na izbie przyjęć. Dawno jednak minęły lata, kiedy pozwalał traktować się jak śmiecia; rozumiał, że nie każdy musi mieć szacunek do jego pracy, ale szacunek do drugiego człowieka to zupełnie inna bajka.
    — Zależy, gdzie chcesz mnie zabrać — mówi, oblizując spierzchnięte wargi. Po raz pierwszy od kiedy pojawiła się policja, rozciąga usta w uśmiechu. To połączenie ulgi i spokoju. Rzeczywiście najgorsze, co mogłoby się teraz wydarzyć to docinki Callahana, a te potrafi znieść. Właściwie to potrafi nawet czerpać z nich jakąś nieokreśloną przyjemność.
    Remy

    OdpowiedzUsuń
  35. Nigdy nie uważał go za zbira. Pamiętał dokładnie wieczór, kiedy dostał od niego po mordzie, ale nawet to nie było w stanie całkowicie zmienić postrzegania Callahana. W jego czach wciąż był, może nie tym samym, ale podobnym człowiekiem do tego, z którym zajadał się pizzą przy oglądaniu beznadziejnych programów w telewizji. Tym samym, który dawał mu schronienie przed ojcem i bronił przed silniejszymi kolegami z klasy.
    — Więc jedźmy wyprowadzić psa — mówi, paląc w spokoju swojego papierosa, marząc już by wymienić to ścierwo na prawdziwe fajki. Nie wie, dlaczego nie decyduje się wysiąść, iść w swoją stronę, zamknąć ten rozdział raz na zawsze. Nie ma jednak nic do stracenia. Może pogłaskać psa. Może wypić piwo w towarzystwie Jinksa. Może jeszcze raz przypomnieć sobie, jak dobrze było uciec od świata z nim u boku. To trochę upokarzające, trochę smutne, ale i kojące, bo bez względu na to, jak bardzo obaj się zmieni, znów mógł na niego liczyć w niebezpieczeństwie.
    — Dziękuję — rzuca w końcu, uwagę skupiając na kółeczkach z dymu, które próbuje wytworzyć. Nie patrzy na niego, pozostaje wpatrzony w siwą zawiesinę, jakby rzeczywiście na to zasługiwała. — Że mnie tam nie zostawiłeś. Mogłeś, ale jednak odezwał ci się ten stan superbohatera. I nie zaprzeczaj. Dla innych byłeś chujem, ale mnie ratowałeś.
    Remy

    OdpowiedzUsuń
  36. Zawsze śmieszyły go próby usprawiedlilwiania się, szczególnie gdy ktoś próbował pokazać, że wcale nie zrobił nic dobrego, że to czysty przypadek. Nie istnieje przecież jedynie dobro i zło, rozstawione po przeciwnych biegunach, nikt nie stoi po jednej stronie, zamknięty na możliwość ruszenia w innym kierunku. On nie jest ani dobry, ani zły. Callahan też. Nikt. Nie ma jednak najmniejszego zamiaru mu o tym mówić, skończyłoby się to jak zwykle: negacją.
    Wychodzi z samochodu i bez słowa kieruje się do sklepu. To mały, brudny budynek, cuchnący zgniłą rybą i przeterminowanym mlekiem. Remy ma wrażenie, że jedyne, co się tutaj sprzedaje to wódka i papierosy, inne produkty leżą tu prawdopodobnie od poprzednich świąt wielkanocnych. Kupuje dwie paczki Lucky Strike'ów, płaci i wychodzi. Powietrze na zewnątrz smakuje tylko odrobinę lepiej. W oczekiwaniu na Jinksa, otwiera paczkę normalnych fajek i odpala jedną. Jest szczęśliwszy o jakieś siedem procent.
    Kiedy w końcu Callahan się pojawia, u jego boku jest już duży, czarny pies. Remy przesuwa wzrokiem pomiędzy nimi, po czym rzuca męzczyźnie zamkniętą paczkę papierosów.
    — Skoro twierdzisz, że mnie nie uratowałeś to wcale nie musiałem ci się odwdzięczać. To fajki za poprzedni raz — mówi i nagle zdaje sobie sprawę, że cała ich znajomość opiera się na właśnie na wpadaniu w kłopoty i wzajemnym wyciąganiu się z nich. Jinks mógł sobie mówić, że jest zły, że nie robi nic dobrego, ale gdyby nie on, Remy'ego prawdopodobnie od lat nie byłoby już na tym świecie; ojciec by o to zadbał.
    — Jeśli nazwałeś tego psa wpierdol albo białe pięści to ja stąd idę — dodaje z zadziornym uśmiechem.
    Remy

    OdpowiedzUsuń
  37. Pochyla się, żeby podrapać psa za uchem. Trwa to jednak tylko kilka sekund, jako że zakorzenioną ma głęboką niechęć do woni, jaką te zwierzęta pozostawiają na dłoniach. Lubi zwierzęta, zawsze lubił i wątpi, by kiedykolwiek to się zmieniło, ale zdecydowanie lepiej radzi sobie z ich obecnością na odległość albo oddzielony innym ciałem.
    — Dobrze, że nie nazwałeś go Wpierdol. Nie wiedziałbym czy go wołasz, czy mi grozisz — mówi, jedną rękę wkładając do kieszeni, w drugiej zaś wciąż dzierżąc papierosa. Rusza z miejsca i idzie w kierunku wyznaczanym przez psa albo Jinksa (trudno mu stwierdzić kto kogo prowadzi, obaj wydają się iść w to samo miejsce).
    — Musiałeś mieć bardzo dziwne interakcje z cipami, skoro z tym kojarzą ci się czekoladowe fajki, ale chyba nie chcę o tym wiedzieć, to może być zbyt traumatyczne.
    Idzie powoli, rozglądając się ostrożnie dookoła. W odróżnieniu od Callahana, on zupełnie nie pasuje do tego miejsca. Gdyby szedł sam, prawdopodobnie ktoś okradłby go albo pobił w przeciągu godziny. Żeby tu mieszkać, musiałby uzbroić się w kastet (i nauczyć się go używać) albo pistolet (i również nauczyć się go używać). Zadziwiające, że spędy bogatych polityków i biznesmenów odbierają jego towarzystwo jako naturalne, tam wygląda jak ozdoba, jak świąteczne lampki, nikt nie kwestionuje jego obecności. A tutaj, w dzielnicy tak podobnej do tej, w której się wychowywał, czuje się jak wyrzutek, jakby nad jego głową wisiała obietnica połamanych palców lub nosa.
    Remy

    OdpowiedzUsuń
  38. Woli nie wdawać się w dyskusję na temat tego, co Callahan lubi, a czego nie, bo okazać by się mogło, że wszystko darzy równą niechęcią. Według Remy'ego, oszukiwał się, wmawiał sobie, że jest zły, niedobry, że nic go nie obchodzi, a w rzeczywistości jakieś resztki człowieczeństwa kryły się w nim, pod grubą warstwą tych usilnie pielęgnowanych urojeń. Może tak jest mu łatwiej przetrwać; założyć maskę i mieć spokój, zero kontaktów z ludźmi, zero jakichkolwiek interakcji.
    Chyba nie musi mu tłumaczyć skąd bierze się ten dyskomfort. Pasuje do tego otoczenia jak pisanki na Boże Narodzenie. Nie ma na twarzy wypisanych trzech morderstw w zeszłym tygodniu, nie wygląda jakby bił się z kimkolwiek kiedykolwiek. Nie jest bezbronny, ale wszelkie umiejętności jakie posiada, na nic by się zdały, kiedy traktuje się go jako manekin na sklepowej wystawie; ma ładnie wyglądać, reprezentować sobą jedynie swoją dupę.
    — Sprawia ci satysfakcję wymyślanie tych kastrujących mnie odzywek? Kochaniutki, księżniczko, no kurwa. To nie jest ani zabawne ani tak błyskotliwe, jak sobie myślisz — rzuca ze złością, której zupełnie się po sobie nie spodziewał. Chyba bardziej od słów Jinksa boli go fakt, że większość ludzi właśnie tak go postrzega, jakby był niegroźny, jakby można było go dołączyć jako zabawkę do dziecięcego zestawu z McDonald's.
    — Może po prostu wyrzuć z siebie wszystko, co cię wkurwia, raz na zawsze to będziemy mieć spokój — dodaje już łagodniejszym tonem. Zaciąga się ponownie dymem i pozwala by ten wypełnił mu płuca, przynosząc przy tym dziwną, nieopisaną ulgę.
    Remy

    OdpowiedzUsuń
  39. — Ty zawsze mnie wkurwiałeś — odpowiada zgodnie z prawdą. — To jakiś twój szalony talent.
    Rzuca niedopałek pod nogi, nie bacząc na zanieczyszczenie środowiska. W tym momencie ma to wszystko gdzieś. Irytuje go Callahan. Sam siebie też irytuje. Nie wie czego właściwie oczekiwał, co chciał usłyszeć. To przecież takie oczywiste, że niczego się od niego nie dowie, że nic się nie wyjaśni, zostaną w tym położeniu do usranej śmierci; pięści Jinksa na jego twarzy. Wszystko jest nie tak, od kiedy kilka lat temu rozeszli się w złości. Już nawet nie chodzi o tę przejmującą samotność, której nie da się zapchać niczym innym ani o przeklętą burzę, która zamieniła go w emocjonalną kalekę. Wszystko sprowadza się do nierozwiązanych spraw, konfliktów bez konkretnego zakończenia, tej wyrwy, przepaści.
    — Mam iść? — pyta całkiem serio, rozkładając ręce jak dziecko. — Mogę iść. Każ mi spierdalać i już mnie nie ma, serio. Takim jesteś twardzielem, używasz pięści zamiast słów, łamiesz kości i traktujesz wszystkich z wyższością, jakby podbicie oka dawało ci społeczny immunitet. Ale wiesz co? Ja mam to gdzieś, bo pamiętam cię jeszcze, kurwa, z czasów, gdy miałeś swoją pierwszą erekcję, pamiętam jak mi obciągałeś i połykałeś moją spermę. Nie masz więcej takich ludzi, wiem to, bo robisz wszystko, by ich nie mieć. Ale jeśli nie chcesz mieć nikogo to naprawdę świetnie, mogę iść, mogę spierdalać.
    Nie pamięta, kiedy ostatnio tyle powiedział. Zazwyczaj ogranicza się do kilku słów, to wystarcza, by przekazać, co trzeba. To aż nadto. A teraz stoi w bezruchu, w tej paskudnej okolicy, wpatruje się w Callahana i aż ma sucho w gardle od ilości wypowiedzianych słów. Nie żałuje ani jednego.
    Remy

    OdpowiedzUsuń
  40. Siada, a w kącikach ust czai mu się zwycięski uśmiech. Być może Callagan tego nie dostrzega, ale dostarczył mu właśnie tego, czego potrzebował. Po pierwsze, mimo całej złości i maski złego, agresywnego skurwysyna, wciąż nie kazał mu spierdalać, wręcz przeciwnie, w przedziwny, całkowicie pasujący do Jinksa sposób, zaakceptował jego towarzystwo. Po drugie, wyrzucił z siebie te żale zalegające w nim od lat, których nie udało się wyplenić za pomocą pięści. Hawkowi nic więcej w tym momencie nie potrzeba, niczego więcej nie oczekuje. Dawno już ruszył ze swoim życiem, pozwolił wspomnieniom wyblaknąć. Odciął się od wszystkiego, co sprawiało, że czuł się źle sam ze sobą, od ludzi, którzy wyzwalali w nim jedynie negatywne emocje, jakby celowo przyciskali go do ziemi swoimi słowami i czynami.
    Lubi deszcz. Zawsze lubił. Może godzinami siedzieć w mokrych ubraniach i zupełnie mu to nie przeszkadza. Dwa razy uprawiał seks w deszczu i dwa razy było to przyjemne. Teraz też jest, mimo że atmosfera wydaje się ciężka, choć powietrze przesiąknięte jest zapachem zmokłej trawy.
    Milczenie też mu nie przeszkadza. Cisza nie gryzie, nie robi krzywdy. Jest do niej przyzwyczajony, przez ostatnie lata mało rozmawia z kimkolwiek; odzwyczaił się od konwersacji o pogodzie, zakupach i innych sprawach, które nie mają żadnego znaczenia. Do wszystkiego można przywyknąć, każda okropność może stać się mniej okropna, a każde piękno zbrzydnąć. Wszystko, bez wyjątku.
    Remy

    OdpowiedzUsuń
  41. Nie ma pojęcia, dlaczego Callahan proponuje mu swoją kanapę. Odrobinę zdekoncentrowany, przytakuje, choć na końcu języka błąka się informacja o tym, że przecież posiada własne mieszkanie, że mógłby się tam znaleźć w pół godziny, gdyby zamówił teraz taksówkę. Nie robi jednak tego; siedzi bez słowa, oblizuje spierzchnięte wargi i pali papierosa za papierosem, zupełnie już ich nie czując przez przepalone gardło.

    Czasem człowiek potrzebuje po prostu drugiego człowieka. Nie nago. Nie do rozmowy. Tylko po to, żeby był, żeby świadomość samotności nie przygwoździła nas do ziemi, nie odebrała tchu. Może dlatego nic nie mówi. Tej nocy chyba musi czuć cudzy zapach, choćby i psiej sierści i wygazowanych browarów.

    — Mam ochotę się dzisiaj najebać — stwierdza w momencie, w którym ten pomysł pojawia się w jego głowie. — Masz wódkę? Jak nie masz to kupmy wódkę i najebmy się w cztery dupy, żeby rano nie było już, co zbierać.

    Odchyla głowę do tyłu i pozwala, by krople deszczu rozbijały się na jego twarzy, wpadały do delikatnie rozwartych ust, moczyły przymknięte powieki. Oczyszcza się, chrzci kwaśnym deszczem przed tym, co może się wydarzyć, gdy za dużo wypije. Wie, że nie powinien. Alkohol zawsze działał na niego jak choroba, zachowywał się potem, jakby miał zaraz umrzeć, mówił wszystko, co przyszło mu do głowy, nie zastanawiał się nad konsekwencjami, stawał się szmatą, której nie chciałby dotknąć nawet przez inną szmatę. Teraz jednak nie ma to znaczenia. Chce się napić, choćby miało mu to odebrać resztki godności.
    Remy

    OdpowiedzUsuń
  42. Spojrzenie w kierunku drugiego aresztanta wyraża absolutny brak sympatii. Jest raczej zbiegowiskiem negatywnych emocji wyrażonych w ściągnięciu brwi, cichym prychnięciu i odwróceniu się plecami do mężczyzny. To już któryś raz kiedy zostaje nazwany księżniczką i z każdym kolejnym korygowanie faceta nie tylko go nudzi, ale również nie zbliża go do jakichkolwiek zmian w zachowaniu ignoranta - świadomość tego pozbawia go chęci dalszej próby wpłynięcia na niego. Nie wchodzi więc w oczekiwany dyskurs i nie daje sobą dłużej manipulować. Przechodząc się od jednego do drugiego końca celi spożytkowuje nadmiar złej energii, a każdy kolejny krok daje mu ułudę spokoju, co kończy się ostatecznym spoczynkiem. Klatka piersiowa porusza się już w zwykłym, powolnym tempie i tylko gęsia skórka, wstępująca na ciało, świadczy o pewnym braku znormalizowania. Bez koszulki, w zamknięciu chłodnej celi, jest mu nieprzeciętnie zimno, o czym nie mówi głośno. Aby odwieść myśli od dyskomfortu, siada obok aresztanta. Dopiero teraz, ze wzrokiem spuszczonym na pryczę, dostrzega jego zakrwawioną dłoń i odłamki szkła, tkwiące pod naskórkiem. Wbrew temu jaki stosunek ma do niego prywatnie i jak mało obchodzi go jego stan zdrowia, to zranienie jest jedynym elementem przestrzeni, które jest w stanie rozbić jego skupienie i oddalić go od perspektywy powolnego ochładzania ciała, co oznacza, że właśnie dlatego sięga po jego nadgarstek.
    Z niewiadomych mężczyźnie, a z wiadomych sobie przyczyn dotyka jednego wyjątkowo upierdliwego, bo głęboko umiejscowionego pod skórą kryształka, chcąc się go pozbyć. Nie jest to łatwe, ani szczególnie przyjemne dla obu stron. Chris czuje pod opuszkiem ostry kant materii, a facet z kolei z pewnością doświadcza nieciekawego dotyku. Palce Tuckera są bowiem zimne i szorstkie, zatrzymując się na dłoni nieznajomego sprawiają wrażenie niedelikatnych, szczególnie gdy próbując wyciągnąć ciało obce z ręki mężczyzny, naciągając skórę. Nie przynosi to odpowiedniego efektu i dopiero gdy palce zsuwa na przegub i zastępuje je ustami, wszystko zmienia się diametralnie. Wargi są miękkie i ciepłe, muskają subtelnie dłoń nieznajomego. Jest też wilgotny język i zęby, podgryzające ostrożnie skórę tuż przy szkiełku, ostatecznie to właśnie za ich pomocą udaje mu się wyciągnąć kryształek i choć kaleczy przy tym odrobinę język, zaraz potem wypluwa drobny odłamek pod swoje buty. Od początku do końca mamewru w ogóle nie patrzy na mężczyznę.

    [Pisane z komórki, bo nie mam warunków, więc musisz mi wybaczyć, jeśli coś tu nie zagra.]

    OdpowiedzUsuń
  43. [Jestem oczarowana (nie jestem pewna czy to dobre słowo, ale chcę go użyć) kartą i ogólnie całym Callahanem, więc zapytam krótko: wątek?]

    Sebastian Banewood

    OdpowiedzUsuń
  44. [Wobec tego dziękuję za komplement i bardzo chętnie wpadnę po wątek. Widzisz między nimi jakąś relację... Pozytyw, negatyw?]

    Sarah Bodsworth

    OdpowiedzUsuń
  45. Ignorowanie większości wypowiedzi tym razem przychodzi mu z łatwością, jest skupiony na cudzej skórze, co wiąże się z przeniesieniem uwagi z doznań słuchowych na dotykowe.
    Wpierw palce rejestrowały poranioną dłoń, teraz ślad po udzielonej pomocy pozostaje na końcu języka w postaci drobnego zacięcia. Metaliczny posmak w ustach nie jest jednak sprawką wyłącznie jego płynów organicznych, wargi obejmujące niedawno cudzą dłoń mieszają w sobie krew własną i obcą. Tę drugą ściera wierzchem dłoni, zerkając z pobłażaniem na wściekającego się o nic aresztanta.
    — Nie ma za co... — odpowiada pomimo braku podziękowań, dławiąc w sobie chęć zripostowania. To byłoby zbyt proste. Szczególnie teraz, gdy puszczając dłoń nieznajomego, dostrzega wypukłość w jego spodniach. Uśmiecha się w niemym wyrazie satysfakcji, ale nie podejmuje tematu.
    — Właściwie tak, nie potrafię obejść się bez seksu — odpowiada nieskrępowanie na ostatnie z pytań — Lubię też obciągać, szczególnie takim ładnym chłopcom, jak Ty.
    Ostatnie dodaje prawdopodobnie z czystej złośliwości. Nie umie odpuścić i pozwolić mu na odrzucenie brudnych fantazji. Skoro te były w stanie go podniecić lub podnieca go on (tj. Chris), to wszystko idzie ku lepszemu. Doprowadzenie faceta do stanu seksualnego nienasycenia wydaje mu się wyjątkowo zabawne. Szczególnie, że jedynym obiektem, który mógłby teraz zaspokoić wzmożoną potrzebę aktywności zmysłowej u tego niebezpiecznego osobnika, jest on.
    Seks w areszcie byłby miłą rekompensatą za straconą okazję poza aresztem.

    [Jak wiesz, miałam wątpliwości, ale że wena zmienną jest, postanowiłam rozwiać je samodzielnie.]

    Chris

    OdpowiedzUsuń
  46. [Ach wybacz, ja ostatnio związek z biologią szkolnie miałam 4 lata temu, w I liceum, także nie utożsamiam się, ale mam podobne traumatyczne wspomnienia z rozszerzonej historii xd
    No i bardzo dziękuję, przerwy mi nie przeszkadzają, konkretnego pomysłu niestety jeszcze nie mam, ale Cecil byłby mocą Calla baardzo zainteresowany, na pewno, więc może coś by się skleiło, nie wiem tylko, skąd by się mogli znać albo gdzie poznać.]

    Cecil Hyde

    OdpowiedzUsuń
  47. [Racja, miałyśmy mieć wątek, nawet tutaj, ja miałam jakiś czas temu pana jasnowidza, ale prowadzenie go szło mi opornie, więc zrezygnowałam i zastanowiłam się nad swoimi wyborami, aż wymyśliłam Cecila, mam nadzieję, że to nie problem ;)
    Bo pomysł mi się w sumie całkiem podoba, gdyby Cecil znalazł jakiekolwiek próbki jego DNA, krew, komórki, cokolwiek, na pewno byłby na tyle zainteresowany, że drogą mniej lub bardziej legalną dowiedziałby się, do kogo to należy i chciałby się z nim spotkać. I w ogóle nawet mój pan naukowiec czasem się napije, czasem każdy musi, więc może w ten sposób chciałby z niego wyciągnąć, co z nim nie tak, zapraszając go do baru.]

    Cecil Hyde

    OdpowiedzUsuń
  48. [Dobrze, to pójdę w takim kierunku, zobaczę jeszcze, co mi będzie tak dokładnie pasować w praniu jak już napiszę to zaczęcie, bo zgadzam się, to logiczniejsze, żebym zaczęła, poza tym lubię to robić, więc nie ma sprawy ;)]

    Cecil Hyde

    OdpowiedzUsuń
  49. [Ja mam pomysł. Czeka na porządek w wątkach (tak jakby co). Dziękuję za przywitanie.]/Ruby Haller

    OdpowiedzUsuń
  50. Cecil zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest jedynym, który odkrył w sobie pewne zdolności zaraz po feralnej burzy, która nawiedziła Londyn – nagłówki gazet i kanały informacyjne już od miesięcy trąbiące o tajemniczych, coraz częstszych morderstwach, kradzieżach i porwaniach mówiły same za siebie. Nie do końca dotarło do niego jednak, że niektóre z tych obdarzonych mocami osób mogą całkowicie zmienić się pod względem biologicznym, dopóki nie znalazł tej próbki.
    Wpadła w jego ręce zupełnie przypadkowo, na początku myślał, że została zostawiona przez kogoś z pracowników w złej szufladzie. Zdarzało się to rzadko, ale jednak się zdarzało. Zainteresowała go, ponieważ była podpisana imieniem – Callahan, a regulamin laboratorium mówił jasno, iż powinien być to raczej numer pacjenta zgodny z tym w dokumentacji. Cecil nie wierzył w coś takiego jak przeznaczenie, ale gdy spojrzał na komórki przez mikroskop, był skłonny przyznać, że to zrządzenie losu było dla niego wyjątkowo korzystne, ponieważ, cóż, jeszcze nigdy nie widział komórek podobnych do tych Callahana. W ogóle nie zachowywały się, nie reagowały jak te pochodzące od człowieka, ani zwierzęcia, jeśli o to chodziło. Były bardziej jak te bakterie, nad którymi Hyde pracował już od tygodni, starając się na stałe przyśpieszyć ich zdolność regeneracji. Nawet nie używał na próbce swoich zdolności, pilnował się, zbyt zainteresowany tym, co działo się z materiałem genetycznym bez jakiejkolwiek ingerencji z jego strony. Był zafascynowany.
    W końcu zaczął wątpić, że kiedykolwiek odkryje, od kogo dokładnie pochodziła ta próbka, ale do czasu. Akurat pomagał w szpitalu, gdy zauważył kręcącego się tam kogoś, kto już jakiś czas temu został zwolniony. Cecil nie znał szczegółów tej sprawy, ale wiedział wystarczająco, aby się tym zainteresować i, wiedziony przeczuciem, chwilowo opuścił stanowisko pracy i udał się za swoim byłym współpracownikiem do jednego z pustych pomieszczeń na parterze. Zza zakrętu obserwował, jak mężczyzna wchodzi do środka, a zaraz za nim udaje się tam jeszcze jeden facet, który już zdecydowanie z służbą zdrowia nie miał nic wspólnego. Właściwie to wyglądał jakby dopiero co skończył się z kimś okładać na śmierć i życie i to on był tym wygranym, ale za to nieźle pokiereszowanym, nawet lekko utykał.
    Hyde nie wszedł do pomieszczenia za nimi, chociaż był cholernie ciekawy, co działo się w środku. Przeszedł obok drzwi kilka razy, ale niestety wyostrzonego słuchu nie dostał w prezencie od burzy, więc nic oprócz niezrozumiałych szumów nie usłyszał. A potem drzwi nagle się otworzyły i z pomieszczenia pierwszy wyszedł ten nieznajomy, ten pobity. Tyle, że teraz przemierzał korytarz szybkim, sprężystym krokiem, po utykaniu nie było już śladu, a krew na jego twarzy, która wcześniej wyglądała na świeżą, nagle zniknęła, tylko jego ubranie wciąż wyglądało jak po bójce. Coś tu było na rzeczy. Cecil zastąpił mu drogę, wykorzystując swoją być może jedyną szansę na poznanie go.
    – Dzień dobry – powiedział, wbijając w niego zainteresowane spojrzenie i zlustrował go wzrokiem od góry do dołu. – Przepraszam, pan… Callahan? – zapytał, mrużąc oczy w skupieniu. Wiedział, że szanse są nikłe, ale cholera, jeśli to był on, Cecil musiał postępować ostrożnie, nie da mu teraz tak po prostu uciec, kiedy wiedział, co siedziało mu pod skórą. Dosłownie. Ale jeśli to nie on, po prostu się odsunie, nie mógł zachowywać się zbyt nachalnie.


    [Urodziłam coś takiego, krzycz na mnie, jeśli coś jest nie tak. Ogólnie to nie wiedziałam, czy Call przyszedłby do szpitala na spotkanie ze znajomym, ale jeśli nie bardzo, to załóżmy, że tym jednym razem byli w okolicy i tak było wygodniej czy coś, zbiegi okoliczności są super.]

    Cecil

    OdpowiedzUsuń
  51. A więc to naprawdę był Callahan. Zapewne właśnie ten, którego próbkę badał, bo niby jaki inny, aż taka zbieżność byłaby chyba niemożliwa. Cecil prawie się uśmiechnął. Prawie, bo wyglądało na to, że facet nie miał ochoty z nim rozmawiać, a wulgarność była z pewnością tylko jedną z jego wielu zalet. Hyde nie miał jednak zamiaru dać się zniechęcić tak ostrym powitaniem. Wciąż miał nadzieję, że szanse na dowiedzenie się czegoś więcej o jego wyjątkowej przypadłości nie są jeszcze beznadziejne.
    – Mi też miło cię poznać – rzucił właściwie już do jego pleców, wzdychając głęboko.
    Miał dwie opcje i tylko kilka sekund na podjęcie decyzji. Zerknął na drzwi pomieszczenia, z którego mężczyzna przed chwilą wyszedł, ale ten drugi, były lekarz, jeszcze się nie pokazał. Cecil mógł albo pójść skonfrontować się właśnie z nim, zagrozić, że zgłosi nielegalne używanie przez niego szpitalnych sal i narobi mu problemów albo mógł pójść za Callahanem i jeszcze raz spróbować z nim porozmawiać. Wybrał to drugie i ruszył za nim w stronę wyjścia ze szpitala. Oficjalnie opuszczał swoje stanowisko pracy, co również nie było dozwolone, ale w tym wypadku ciekawość wygrała.
    Wyszedł z budynku, przed którym Callahan odpalał właśnie papierosa. Wyraźnie nie ucieszył się na jego widok, ale to nie miało znaczenia. Hyde był absolutnie niezrażony, wciąż pamiętał o próbce i o tym, jak wiele mógłby zdziałać, gdyby miał takich jeszcze kilka, trochę krwi, kawałek naskórka…
    Ciekawe, co z jego płucami, naszła go nagle myśl, gdy obserwował jak mężczyzna zaciąga się dymem. Czy one również się regenerowały, nie groził mu dzięki temu rak czy inne choroby? To byłoby logiczne… jeśli tak, może Cecil mógłby to wykorzystać przy pomocy Connorowi i jego płucom? Nagle poczuł jeszcze większą presję, aby tego nie spieprzyć. Cokolwiek to było.
    – Powinieneś uważniej dobierać sobie lekarzy – stwierdził, patrząc na niego bez cienia zawahania. Nie był pewny, czy to odpowiednie podejście, ale nie dał po sobie tego poznać. Zdyskredytowanie innych zainteresowanych nie mogło chyba zaszkodzić. – Nie wiem, czy wiesz, ale twój kolega już tu nie pracuje. Nie ma prawa używać naszych sal. Do tego niezbyt profesjonalnie zostawił twoją próbkę w laboratorium. Chciałbym być jebaną wróżką, ale tak się składa, że po prostu przejrzałem twoje podpisane imieniem komórki. Są… interesujące – podkreślił spokojnie, krzyżując ramiona na piersi. – Na tyle interesujące, że aż cię po nich rozpoznałem – dodał, uśmiechając się zaledwie kącikiem ust, bardziej w ramach żartu niż czegokolwiek innego, ale tak na dobrą sprawę to przecież również była prawda.
    Właściwie to nie był do końca pewny, co chce osiągnąć; nie chciał wyprowadzać nikogo w pole, po prostu przedstawiał fakty. Bo właśnie w tym był dobry jako naukowiec, do tego miał tych faktów całkiem sporo, wiedział całkiem sporo i miał nadzieję, że to zadziała na jego korzyść.

    [Jasne, ogarnęłaś i poradzimy sobie, mnie nie zrazisz, a Cecil jest za ambitny, żeby odpuścić :D]

    Cecil

    OdpowiedzUsuń