23 kwietnia 1970

This is the house of death


Siadasz na metalowym krześle i spoglądasz na siedzącego przed tobą chłopaka. Z jego dowodu osobistego wiesz, że za parę dni kończy 18 lat, ale wygląda nieco starzej. To zapewne kwestia zarostu. Dłonie oparł na blacie oddzielającego was stolika. Wciąż ma założone kajdanki, ale chyba zbytnio mu to nie przeszkadza. Uważnie cię obserwuje, zupełnie jak drapieżnik swoją ofiarę, mimo że to ty masz nad nim przewagę. W jego spojrzeniu jest coś, co wprawia cię w niepokój. Poprawiasz się, próbujesz rozluźnić. Dla pewności pospiesznie zerkasz na prawo, na stojącą tam na statywie kamerę. Migające w pobliżu obiektywu czerwone światełko świadczy o tym, że urządzenie pracuje i nagrywa. To cię odrobinę uspokaja. Otwierasz akta sprawy i pobieżnie przebiegasz wzrokiem po tekście. Znasz je już na pamięć, musiałeś przecież jakoś przygotować się do przesłuchania, ale mimo to chcesz je odwlec jeszcze odrobinę. Nie masz ochoty otwierać ust, wysłuchiwać co ma do powiedzenia. Równie dobrze mógłbyś go już skazać, bez dowodów, za samo przerażenie, które w tobie wywołuje.
— Ethan Monroe? — głos lekko ci się łamie, gdy wypowiadasz jego imię. Czasami zastanawiasz się w ogóle, po co ta cała procedura z wypytywaniem zatrzymanych o informacje osobowe, skoro bez problemu można je odczytać samodzielnie z ich zarekwirowanych dowodów.
— Tak, proszę pana. — odzywa się po raz pierwszy od momentu zatrzymania. Twoich uszu dobiega uprzejmy, ale chłodny głos. Zupełnie nie pasuje to dziwnego wyrazu jego twarzy.
Przenosisz wzrok na jego twarz, w głowie zaczynasz notować szczegóły. Ciemne oczy z czającą się w nich dziwną iskrą. Krótkie, ale porządnie ułożone włosy. Odrobina zaschniętej krwi na pogryzionych wargach. Jest dziwnie spokojny jak na kogoś, kogo rodzina spłonęła zaledwie parę dni wcześniej.
— Czy wiesz dlaczego tu jesteś? — kładziesz teczkę na stole. Upewniasz się, żeby była otwarta na stronie ze zdjęciami z miejsca zbrodni. Na samym początku uderzysz w jego sumienie. O ile je ma.
Nie odpowiada, jedynie kiwa potakująco głową. Cały czas patrzy na ciebie, ale mógłbyś przysiąc, że na krótką chwilę jego oczy powędrowały w stronę akt. A może było to po prostu złudzenie spowodowane tym, że bardzo chciałeś, żeby to zrobił. Żeby okazał jakiekolwiek emocje, nawet jeśli niekoniecznie będą to żal i skrucha. Przecież wciąż nie ma dowodów, które potwierdzałyby jego winę.
— Gdzie byłeś 15 maja około północy?
— Wracałem z imprezy szkolnej. — wzrusza lekko ramionami, po czym lekko porusza skutymi nadgarstkami. Zapewne uwierają go kajdanki. W innym przypadku zapewne wyjąłbyś z kieszeni kluczyk i dał mu trochę więcej swobody, ale coś w tym chłopaku niepokoi cię do tego stopnia, że czujesz się pewniej, gdy jego ręce są unieruchomione.
— Z zeznań świadków wynika, że opuściłeś salę gimnastyczną przed 22 i już nie wróciłeś. A z tego co wiem... — tu robisz chwilę przerwy, żeby zerknąć w notatki i upewnić się, że nie popełnisz błędu. — Dojazd autobusem linii 177, czyli jedynym, który kursuje o tej porze na Plumstead Road, zajmuje około 20 minut.
Nie odpowiada, ale nie spuszcza też wzroku. Po prostu patrzy. Prosto w twoje oczy. Przez chwilę wydaje ci się, że już go masz, że nie ma alibi.
— Co robiłeś w między czasie? — popędzasz.
Na twarzy chłopaka pojawia się lekko ironiczny uśmiech, którego nie rozumiesz.
— Pieprzyłem Jessicę Parker w Fordzie jej ojca. — takiej odpowiedzi się nie spodziewałeś, a jeszcze bardziej niż ona zdziwił cię sposób, w jaki to powiedział. Niezależnie od tego, kim była wspomniana dziewczyna, wypowiadał się o niej jak o przedmiocie. Zabawce. Ton jego głosu był tak wyprany z emocji, że albo kłamał, albo faktycznie miał nierówno pod sufitem.
— Czy ktoś może to potwierdzić? — kolejne głupie pytanie, którego nie chcesz zadawać, ale którego wymagają procedury.
— Zapewne Jessica. Jestem pewien, że pamięta. Czegoś takiego się nie zapomina. — usta Ethan'a wykrzywiają się odrobinę bardziej, przekształcając uśmiech w coś na kształt dziwacznego grymasu.
Pod naporem jego spojrzenia spuszczasz wzrok. Masz wrażenie, że wwierca ci się w duszę, wyczuwa twój lęk i wykorzystuje go przeciwko tobie. A przecież jesteś, kurwa, policjantem. Nie powinieneś bać się pierwszego lepszego gnojka, do tego przykutego kajdankami do blatu. Może te strach spowodowany jest tym, że głęboko wierzysz, że to właśnie on jest mordercą? Jeśli byłby w stanie spalić własną rodzinę, to nie chcesz nawet wiedzieć, co zrobiłby obcej osobie.
— Co możesz powiedzieć o swojej relacji z rodzicami, z siostrą? — chyba na tą odpowiedź czekasz najbardziej. Przesłuchani do tej pory świadkowie twierdził, że młody Monroe się z nimi nie dogadywał. Kłótnie i krótkotrwałe ucieczki z domu były na porządku dziennym. Raz nawet zdarzyło mu się uderzyć ojca.
— Wciąż o nich myślę. — odpowiada wymijająco, tak naprawdę nie odnosząc się do twojego pytania. — Przykro mi z powodu tego, co ich spotkało.
Brzmi tak oficjalnie, że od razu można wyczuć sztuczność jego wypowiedzi. Czekasz aż powie coś więcej, jednakże milczy. Na chwilę przestał się w ciebie wpatrywać, skupił się za to na swoich dłoniach, jakby widział w nich coś ciekawego. Na twarzy chłopaka powoli pojawiało się znudzenie.
— Mógłbyś podać mi numer telefonu dziewczyny, a którą spędziłeś tamten wieczór lub jej adres? — nie liczysz na to, że pamięta którąkolwiek z tych rzeczy, ale po raz kolejny spotykasz się z zaskoczeniem.
— 7397079528 — recytuje go z pamięci. Cóż, przynajmniej w tym przypadku nie zostałeś zignorowany.
Podnosisz się powoli z krzesła, zabierając ze stolika teczkę. Po raz ostatni spoglądasz na chłopaka, który teraz po prostu wpatruje się w jakiś punkt na ścianie. Podchodzisz do drzwi i wołasz do środka stojącego na zewnątrz policjanta. Ma przypilnować podejrzanego do czasu twojego powrotu.
Trzy godziny później...
Telefon Jessici Parker, ku twojej uciesze, odebrał jej ojciec. Nie chciałeś owijać w bawełnę, więc bez zbędnego gadania poinformowałeś go o potrzebie stawienia się dziewczyny na komisariacie w trybie natychmiastowym. Nie miałeś czasu na wysyłanie wezwania pocztą, nie gdy byłeś tak blisko zdobycia nowych informacji, które mogą okazać się kluczowe. Pojawili się dość szybko, bo już godzinę po wykonaniu przez ciebie telefonu na podany przez podejrzanego numer. Panna Parker przez cały czas trwania przesłuchania sprawiała wrażenie spiętej, ale było to chyba spowodowane pełnym pogardy spojrzeniem jej ojca, który z każdym kolejnym padającym z jej ust słowem wydawał się być coraz bardziej wzburzony. Przyznała się do uprawiania seksu z Ethanem Monroe, potwierdzając tym samym jego alibi. Nie była jednak dokładnie powiedzieć, o której godzinie się rozstali. Twierdziła natomiast, że nie był to zwykły "szybki numerek", tylko dłuższy stosunek. 
Sprawdzający miejsce zbrodni technicy również nie znaleźli niczego, co mogłoby bezpośrednio wskazywać na Ethana jako na podpalacza i mordercę własnej rodziny. Nie pozostało więc nic innego, jak wypuścić go na wolność.
Wracasz do sali przesłuchań z dziwnym uczuciem, że nie zauważyłeś czegoś istotnego, że coś ci umknęło. Nie jesteś jednak w stanie określić, co to może być. Wyjmujesz z kieszeni kluczyk i przekazujesz go strażnikowi. Nie masz ochoty zbliżać się do chłopaka bardziej niż to konieczne.
— Jesteś wolny. — rzucasz w jego stronę, starając się przybrać obojętny wyraz twarzy.
Kajdanki z brzękiem upadają na blat, a Monroe powoli się podnosi i przeciąga, rozprostowując kości. Jest odrobinę wyższy od ciebie, za to ty zapewne masz więcej krzepy. Rzuca ci przeciągłe spojrzenie. Nic nie mówi. Po prostu grzecznie daje się odprowadzić w stronę wyjścia, a po chwili znika za drzwiami.
Opadasz zmęczony na krzesło i rozpaczliwie spoglądasz na wciąż trzymaną w dłoniach teczkę. Co przeoczyłeś?

W tytule "Odds of Even" Marilyna Mansona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz