02 maja 1970

Do you feel insane?


Jedna kreska, jeden strzał, jeden głęboki oddech. Przekonasz się, że nie potrzebujesz niczego więcej. Nie bój się, Kochanie. Będę przy Tobie, nic Ci się nie stanie. 
Zamykasz zmęczone oczy, puszczasz wcześniej zaciśnięte dłonie, pozwalasz się porwać. Niewidoczna fala unosi Cię coraz wyżej, aż sięgasz sufitu tego obskurnego pokoju. Zapierasz się rękoma, jednak nie masz wystarczająco siły, by się obronić. Pochłonie Cię.
Isn't it ironic? That the things we do to feel alive, are things that can kill us.

Stojąc w ciemnych zaułkach można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy. Słyszysz wrzaski kłócącej się pary z drugiego piętra kamienicy, przy której stoisz. Wiesz, że znowu ją zdradził, ale masz pewność, że ona i tak do niego wróci, zawsze wraca.
W oknie budynku na przeciwko znowu stoi starsza pani i łypie na Ciebie spode łba, zupełnie jakby wiedziała jakie szemrane interesy załatwiasz. Ale przecież gdyby wiedziała, zadzwoniłaby na policję. Chyba że pamięta dawne czasy, w których sama odwiedzała takie ciemne uliczki, a diler był jej najlepszym przyjacielem. Flower Power, te sprawy. 
Wiesz też, że koleś, który czai się po drugiej stronie ulicy za chwilę do Ciebie podejdzie, musi tylko zebrać w sobie wystarczająco dużo odwagi. W końcu zawsze jesteś taki przerażający, prawie wcale się nie odzywasz, a Twoje zimne spojrzenie poraża, czasami wbijając w ziemię.
Who needs drugs?! No, seriously. I have drugs.


Zaczęło się niewinnie. Finalizowałeś transakcję, kiedy usłyszałeś pierwszy grzmot. Nie, nie boisz się burzy, w ogóle niczego się nie boisz. Dzielny, nieustraszony, nieulękły, odważny. Pamiętasz, jak siostry w popłochu chowały się pod łóżka, a Ty wbrew przestrogom matki wychodziłeś naturze naprzeciw. Pamiętasz, jak na Twoich oczach spaliło się drzewo, tak kruche w obliczu śmiercionośnych błyskawic. Uśmiechałeś się wtedy szeroko, zupełnie tak, jak teraz. 
Wraz z pierwszymi opadami deszczu nie uciekałeś w popłochu jak cała reszta. Spokojnym krokiem zamierzałeś dojść do auta i przeczekać, przecież nie skończyłeś jeszcze pracy, kieszenie dalej miałeś wypchane towarem za kilka setek. Nie możesz wrócić do ojca bez kasy, Tony.

Teraz już nie stoisz na ulicy. Teraz jesteś szefem, rządzisz wszystkimi, którzy wcześniej Tobą gardzili. Uważali Cię za niegodnego tej pozycji, uważali że nie dorównasz ojcu, który ciężką pracą zarobił na swoją pozycję. Uważali, że zmiękniesz, a wtedy zepchną Cię z wysokiego stołka, by później pozabijać się wzajemnie w walce o Twoje miejsce. 
Ale nie, Ty się nie poddałeś. Utarłeś nosa tym wszystkim wyjadaczom, co? Powinieneś być z siebie dumny, Ward. Może niekoniecznie ze sposobu, w jaki to zrobiłeś, ale mimo wszystko, zasłużyłeś na szacunek.

Gdzie byłeś, kiedy niespodziewana burza pojawiła się nad miastem? Lubiłeś ten mały bar w Newham. Ojciec często Cię tam zabierał, kiedy musiał załatwić sprawy. Dostawałeś od przemiłej kelnerki bananowy shake i machałeś nogami siedząc przy wysokim barowym stołku. Nie interesowało Cię co robił ojciec i z kim się spotykał. Przez ogromne okno obserwowałeś przechodzących ludzi i wymyślałeś im niestworzone życia. Pani w dużym czerwonym kapeluszu na pewno musiała być aktorką, a pan prowadzący małego yorka jej mężem. To nic, że szli oddzielnie. Dorośli czasem tak robią.
Teraz nie pijesz bananowego shake'a. Kelnerka wie, że należy podać Ci szklankę czystej whisky, inaczej robisz się marudny. Wie też, że nie warto do Ciebie podchodzić i pytać, czy coś zjesz. Nie jesz w takich miejscach, zrobiłeś się zbyt ważny, a Twoje podniebienie zbyt wyrafinowane na naleśniki z syropem klonowym.

Pierwsze krople deszczu wyglądały niewinnie, jednak bardzo szybko przerodziły się w przerażający zew. W barze pojawiło się więcej osób, tłoczyli się by uniknąć bijącego gradu. Nie potrafiłeś wytrzymać w takim spędzie. Wychyliłeś ostatni łyk i przecisnąłeś się do wyjścia, nie zwracając uwagi na zbędne komentarze nic nie znaczących ludzi. Przecież nie boisz się niczego. Kaptur na głowie był Twoją jedyną tarczą. Dzięki niej doszedłeś tych kilka kroków do luksusowego auta zaparkowanego przy ulicy. Już nie raz ochroniło Cię przed deszczem.
Z niedowierzaniem patrzyłeś na ogromne kule gradu, które dewastowały otoczenie i modliłeś się, by żadna nie trafiła w Twoją nową zabawkę. Oczywiście modlitwy nic nie dały, pierwsze uderzenie przyszło nagle, prosto w nowiutką maskę, kolejne w dach, a trzecie roztrzaskało szybę, której drobinki wbiły się w Twoją skórę, przecinając cienki materiał koszulki. Tak, tej od Ralph'a Lauren'a.
Nie zauważyłeś, kiedy uliczna latarnia przewróciła się na samochód. Nie zauważyłeś, kiedy zgniotła go, zatrzaskując Cię w środku. Nie zauważyłeś, kiedy uderzył w nią piorun, kiedy uderzył w Ciebie, kiedy straciłeś przytomność i kiedy przestałeś oddychać.


Pobudka nie należała do najprzyjemniejszych. Miałeś wrażenie, jakby ktoś torturował Cię na krześle elektrycznym. Natychmiast otworzyłeś oczy, ale nie zobaczyłeś nic, poza bielą szpitalnej sali. Byłeś sam na sam z uderzającymi o siebie elektronami, ocierającymi się molekułami i bezustannym przepływem energii przez Twoje wytatuowane ciało. Zauważyłeś, że kiedy zanadto zbliżysz do siebie dłonie między palcami przeskakują iskierki, małe pioruny. Przeraził Cię ten widok. Ciebie, nieustraszonego, nieulękłego, odważnego. Powtarzałeś sobie, że to tylko na chwilę, że to tylko skutek uboczny, że przejdzie, że nie masz się czego obawiać.
Z czasem nawet zaczęło Cię to bawić, zacząłeś nad tym panować, choć tylko w niewielkim stopniu. Lekarze nadal się z Ciebie śmiali, kiedy przy każdym dotyku strzelał ich prąd, choć nie potrafili wyjaśnić tego zjawiska. Ty nie potrzebowałeś wyjaśnień, cieszyłeś się z daru, który otrzymałeś i wiązałeś z nim wielkie plany i nadzieje. Będziesz silniejszy, będziesz niepokonany, będziesz miał broń na swoich wrogów i nieposłusznych przyjaciół. Będziesz Bogiem.

Całkowite zapanowanie nad swoją mocą nie zajęło Ci dużo czasu. Długie godziny spędzałeś w opuszczonym magazynie należącym do rodziny od zawsze. Oprócz niesamowitych sztuczek potrafisz też zabić człowieka skinieniem palca. Potrafisz zafundować mu takie dreszcze, że natychmiast wyśpiewa wszystko, czego tylko sobie zażyczysz. Każdy się Ciebie boi, nawet współpracownicy, przyjaciele ojca. W końcu masz szacunek, który zawsze pragnąłeś, nie dbasz że zrodzony jest ze strachu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz