11 lipca 2017

Quit holding out and draw another breath


Źle czy dob­rze, okaże się później. Ale trze­ba działać, śmiało chwy­tać życie za grzywę. Wierz mi, ma­lut­ka, żałuje się wyłącznie bez­czyn­ności, niez­de­cydo­wania, wa­hania. Czynów i de­cyz­ji, choć niekiedy przy­noszą smu­tek i żal, nie żałuje się.   —————   A. Sapkowski

Belorusova Elena Ilyinishna
właść. Elena Belorusova • Белорусова Елена Илyинишна • światło
21 X 1992 — FOTOKINEZA (LUMOKINEZA) — DORABIA JAKO BARMANKA W THE MARKET PORTER; DILERKA SŁABSZYCH NARKOTYKÓW ORAZ TABLETEK NA RECEPTĘ — BYŁA STUDENTKA FOTOGRAFII — TRZYNAŚCIE LAT TEMU PRZYBYŁA DO Wielkiej Brytanii Z MOSKWY — CÓRKA PARTYJNEGO POLITYKA DPR I PROSTEJ, Wołgogradzkiej BIBLIOTEKARKI — JEDYNACZKA — CIASNA, przestarzała KAWALERKA W STAREJ KAMIENICY W DOLNYM PECKHAM — PROBLEMY PSYCHICZNE, TRAUMA Z DZIECIŃSTWA, NIEKONTROLOWANE NAPADY AGRESJI — ISFP, AMBIWERTYK

Kiedyś była jedynie imitacją dziecka. Strach przechodzący przez wszystkie kończyny wypruwał ból z jej narządów, paraliżował zmysły, przykuł do ścian mieszkania nie każąc pod żadnym pozorem wychodzić na zewnątrz. W mokrych od płaczu zielonych oczach odbijało się jasne światło nocnego nieboskłonu, przechodzącego przez stare, porysowane okna, kiedy wychudzonymi palcami jeździła po drewnianym parapecie, po wszystkich wyrytych w nim dziurach. Nieraz czuła w sobie ciemną, mrożącą pustkę, wyrwy i szczeliny pokrywały jej całe dotychczasowe życie niczym jasne drewno, które każdego wieczoru masowała opuszkami palców. Łezka, która osiadła na dnie rozczepionego serca codziennie kształtowała zachowania, umysł przepełniony lękiem i nadzieją na lepsze jutro. Żal wypełniający głos matki docierał do zmęczonych uszu, smutna ręka głaskała włosy, wmawiając ciche kłamstwa, że wszystko będzie dobrze. Ciepłe usta na czole, cienki materiał okrywający drobne ciało.
Kiedyś przepełniała ją niepewność za każdym razem kiedy matka pozwalała wreszcie opuścić szare ściany starego, komunistycznego mieszkania. Czuła na sobie nieznany dotąd wzrok, zimny, przedzierający się przez grube ubrania, przez skórę okrywającą kości jakby chciał przedostać się do umysłu, ukraść myśli i marzenia. Bezbronne spojrzenie ilustrujące drogę za sobą, dokładnie obserwujące każdego kto chociażby przeszedł obojętnie obok jej osoby. Myśli plątały się za każdym razem, kiedy widziała wychudzonego mężczyznę obserwującego jej wystraszoną twarz, zaciskane w smutku blade usta. Odwracała wzrok prosto w tworzone przez chmury zakręty, jakby szukała w nich odpowiedzi na wszystkie te trudne pytania, prosiła po cichu Boga, aby kiwnął palcem. Nie pamiętała śmiechu, ciepłego dotyku. Układające się przed nią dziury nie pozwalały kroczyć dalej, aż wreszcie docierała do ogromnej przepaści najeżonej kolcami, zakrwawionymi przez resztę spadających nieudaczników. Ale ona nie chciała być taka jak oni. Próbowała przeskoczyć niemożliwą do przejścia wyrwę. I wtedy ktoś szarpnął ją za blade od bólu ramię, zaciągnął za sobą, zasłaniając usta i wydobywający się z płuc krzyk przerażenia. Uciszał za każdym razem, kiedy chciała coś powiedzieć, poprosić o litość. Skóra stykająca się ze skórą, ból rozprowadzający się po całym policzku, łzy rysujące na buzi wilgotne ścieżki. Wróciła do domu z tak samo zmartwionym wzrokiem, z martwym wyrazem twarzy.
Kiedyś musiała uciekać. Opuścić tak znany sobie pokój, pozostawić za sobą wszystko to co przez dwanaście lat stanowiło jej życie. Nie zdążyła złapać w drobne ręce leżącego za łóżkiem misia bez jednego oka, zapiąć porządnie dwukolorowej kurtki. Matka nałożyła jej na głowę kaptur chcąc zakryć przerażony wzrok, nie odpowiadała na padające pytania. Czuła jedynie ciepły dotyk kobiety kiedy szła przed siebie. Cichy głos kierował jej krokiem, świat zasłonięty przez warstwę ciemnego materiału wydawał się zamglonym snem, przez który wirowała tak jak jej nakazano. Chciała krzyczeć. Płakać, wrzeszczeć że ma już dosyć. Ale nie potrafiła. Jakby przez dwanaście lat wypłakała wszystkie łzy, kołysząc się w melodie granego jej walca. Nigdy naprawdę wolna, uwięziona przez swój własny strach. Dopiero po kilku godzinach usłyszała doskonale znany głos, zimne od mrozu dłonie zdjęły jej szary kaptur. Już nie jesteśmy w domu, dotarło do niej kiedy tylko odwróciła na twarz kobiety swoje zielone ślepia.
Ale to wszystko było już dawno. Minęło pozostawiając na jej umyśle wieczne blizny, tworząc na skórze ślady rzeźbiącego jej ciałem czasu. Teraz ona postanowiła posłużyć się krążącą w jej żyłach władzą. Przecinając sznur trzymający ją z przeszłością, zapominając o nic nieznaczącej rodzinie, o wszystkich wypłakanych łzach, wieczorach spędzonych przed starym, otwartym na Moskwę oknem. Żal pozostawiła w grubej warstwie brudnego od niedopałek śniegu, w niezłożonej pierzynie wijącej się na starym, dziecięcym łóżku. Przesączonym toksyną wzrokiem obserwuje nieznane twarze, złośliwy uśmiech posyła każdemu kto chociażby odwróci w jej stronę spojrzenie. Niechciane wspomnienia otoczyła grubym murem, nie pozwalając zajrzeć nikomu komu nie ufa. Definicja słowa dobro już jej nie dotyczy. Nie dotyczyła nigdy. Żyje na własnych, nieraz chorych warunkach, narzucając je innym, tym tak samo przerażonym jak ona kilkanaście lat temu. Napaja się każdym wystraszonym spojrzeniem, każdym trzęsieniem rąk, niepewnym uśmiechem. I jeszcze nikt nie zauważył nadchodzącego w jego stronę promienia światła. Przeszywającego się przez wnętrzności, wirującego w wątrobie i żołądku. Dziura w ciele ukazująca obraz za nim, zaskoczone spojrzenie jeszcze raz przewrócone na jej dumną twarz. Kolana odbijające się od twardego betonu, czaszka pękająca kiedy głowa uderzy w pomarańczowy, ceglany mur. Oczy zamknięte, wydalone z płuc powietrze. A ona się uśmiecha. Jak sama śmierć prowadząca swoje ofiary w nieskończone danse macabre.

powiązania ———————— dodatkowe


Polecam najechać na pasek pod nazwiskiem. Cześć wszystkim! Kartę sponsorują Kedr Livanskiy oraz The Clash z piosenką London Calling. Zamiast karty wyszło trochę opowiadanie, ale w krótkie chyba nie umiemy. Lena może ugryźć ale zabawa z nią powinna być przednia. Jak zawsze czekamy na ogromną ilość wszelkich dram, wybuchów w tle itd. Powiązania też chętnie przyjmiemy. Mam nadzieję, że polubicie tę rosyjską dziewkę i razem będziemy się super hiper bawić. Przyjaciel i największy, londyński przeciwnik do przejęcia. Пока! Wątki: 1/5

28 komentarzy:

  1. // Ohoo, czekałam na Elenkę, żebym mogła skomentować kp. Już wcześniej trochę podglądałam, ale wtedy jeszcze wszystkiego się nie dowiedziałam. Trochę smutna ta Elenka. Silna i skomplikowana, ale wbrew pozorom uderza mnie ten "ciężki" akcent tej kreacji w postaci jej niewesołej historii. Taka młoda, a ma za sobą już tyle przeżyć. Ciężko mi ją powiązać w jakiś sposób z Lise, która żyje raczej w zwykłej stagnacji i bez niebezpieczeństw, ale do czegoś w charakterze Elenki polecę może cichutko Anubisa i będę liczyć, że się nie obrazi.

    Lise Karlsson

    OdpowiedzUsuń
  2. [Hohoho imię mojej kochanej chrześnicy <3 No i lubimy Rosjan i ich kochaną cyrylicę. Zdradź mi jak dobrałaś się do czcionki w tytule posta, bo to moja odwieczna zmora i chciałabym poznać tę wiedzę tajemną. No i zainteresował mnie panicz w pozwiazaniach o buźce Mikkelsena, bo wygląda na takiego co by mógł mieć jakiś interes do mojego pana. A jak już przy powiązaniach jesteśmy to są piękne, śliczne, spójne i cudowne, jak cała karta, tylko się zachwycać! ]

    Alexander V.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [A no i jeszcze dopiero po otciestwie zobaczyłam, że papa nosi (a właściwie nosił) moje ulubione rosyjskie imię. Nie wiedzieć czemu Ilya mi się niesamowicie podoba :D ]

      Usuń
  3. [Taka cudowna *.* cześć, chcę Cię zjeść!
    Daj mi Elenkę, daj. Tylko wybierz sobie z kim wolisz, bo i dla Tony'ego i dla Blue się powiązanie znajdzie ;)

    Ward & Murphy

    OdpowiedzUsuń
  4. [No! Widzisz. Mówiłam, że w Ciebie wierzę i w końcu uda Ci się pojawić! Jednocześnie, mój mały ogniczek chyba się boi jej napadu agresji. :D
    W każdym razie, podoba mi się bardzo estetyka Twojej karty. Jest bardzo ładnie skomponowana, a wszystkie zakładki dopieszczone do końca. Uwielbiam, pieścisz mój zmysł wzroku :D. Twoja pani jest tak pasująca do Nubisia, że nie rozumiem chłopaka, co tak brzydko uciekł. Musiał naprawdę nie ogarniać rzeczywistości. :/ W każdym razie cała historia, tekst... no po prostu cudownie Ci ta panna wyszła! (Shadow Ci wkrótce odpisze, rozleniwiłam się, tśś). I oczywiście, piszemy razem tymi naszymi dzieciakami, tylko mi nie skrzywdź mojego ognika, no chyba że chcesz go pobić
    Dłuuugiej i świetnej zabawy!]


    najgorętsza 1/3 administracji & Anubis Ahern

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Karta doprowadzona do perfekcji w każdym calu, zazdroszczę. I podziwiam, bo zawsze chciałam poprowadzić Rosjankę, ale nigdy się nie odważyłam :D
    Jeśli masz ochotę na jakiś wątek, to śmiało zapraszam do Any :3 Cześć!]
    Anastasia

    OdpowiedzUsuń
  6. [ Z każdą nową postacią mówię sobie, że powitam zaraz po jej zobaczeniu, a potem się ociągam i jest mi głupio. W dodatku zazdroszczę, bo wszyscy macie tak ładne, dopracowane karty, a moja to wciąż taki mess :( Dobra, ja znowu się użalam, zamiast wziąć się do roboty, eh. Dlatego mówię szybciutko cześć, cudnie to wszystko wymyśliłaś i napisałaś, a ja lecę tworzyć :D Baw się dobrze i trzymaj się ciepło! ]

    Aaron V.

    OdpowiedzUsuń
  7. [Leżąc sobie w łóżku, coś wymyśliłam. Co powiesz, by wprowadzić między nich osobę trzecią? Mam tu na myśli kogoś, kto również bawi się w dillerkę i widzi w nich potencjalną konkurencję. Z tego powodu wpadłby na genialny plan. Zobaczyłby któregoś dnia, ukradkiem, jak Anubis pali kogoś żywcem w zaułku; na podstawie tego wywnioskowałby, że jest pozbawionym litości skurwysynem z gorącą głową, który zabija za byle gówno.
    Umówiłby się więc z obojgiem, w tym samym czasie, na rzekomy zakup towaru. Jednak nie byłoby go tam, a jedynie obserwowałby sytuację z ukrycia, mając nadzieję, że konkurencja wybije się sama. I tu zonk, bo Lencia i Nubiś się znają. Wplotłabym nawet coś katastroficznego... od dłuższego czasu marzy mi się, by ktoś pozwolił mi rzucić Anubisa w kałużę benzyny... żeby pod wpływem łatwopalnej substancji, stanął w płomieniach razem z kałużą i przy okazji może sfajczył cały budynek XD. W sumie będzie pewnie pamiętał Lencię pobieżnie, ale można zrobić, że wszystko spłonie oprócz jej, bo mimo wszystko nie będzie chciał jej skrzywdzić. Wiesz, kojarzy mi się ten gif -> [KLIK]
    Potem może go zaatakować. Chyba że myślimy dalej xDD]

    Nubiś, słodka kluska z buzią Iwana ♥

    OdpowiedzUsuń
  8. [W sumie, człowiek ów może nie wiedzieć kompletnie o ich mocach. Będzie więc chciał być sprytny i z podestu, wyleje na Nubisia (będzie stał bliżej) benzyną, z chęcią rzucenia potem odpalonego peta. Przeliczy się jednak, bo gdy tylko substancja zetknie się z ciałem mojego ognika, mimowolnie zacznie się palić bez potrzeby jakichkolwiek iskier ze strony tej osoby trzeciej.
    Po wszystkim, jak ogień wszystko doszczętnie sfajczy, widzę Nubisia stojącego nad zwęglonymi zwłokami tamtego gościa, który sprzedaje mu pojedynczego kopniaka w czarny łeb, a potem wyciąga z kieszeni lizaka, który pod wpływem jego zapłonięcia trochę się roztopił. Robi smutną minę, bo chciał jej go dać i go wyrzuca. xDDD]

    Anubis

    OdpowiedzUsuń
  9. [Dziękujemy za miłe słowa; co prawda jestem spóźniona jak zawsze, ale wakacje nie sprzyjają siedzeniu w domu!
    Ależ żaden problem. Też niespecjalnie lubię tak długo wisieć na głównej, ale karta Felixa jest jedną z bardziej udanych w mojej krótkiej i przerywanej karierze, więc ilekroć ją widziałam, czułam się troszkę-troszkę dumna. :D
    Dziękujemy więc raz jeszcze, z pomysłami u nas krucho, ale będziemy intensywnie myśleć!]

    Felix Wharton

    OdpowiedzUsuń
  10. [Lencia to powinna się cieszyć, że nie spalą mu się ubrania!
    Zostawiamy to chyba tak i będziemy wymyślać na bieżąco. I spokojnie, mam czas i poczekam!]

    chłopiec z płomieni

    OdpowiedzUsuń
  11. [Dziękuję za miłe powitanie i również się witam ciepło! Ja aż tak Melanie nie lubię, może kilka piosenek, ale to na tyle xD No i jej wygląd mi pasował do postaci, jest dość charakterystyczna.
    Co do lasu samobójców - również chciałabym się wybrać, najchętniej znaleźć jakiegoś samobójce i się zastanowić nad własnym życiem, to pewnie byłby niezły kop...
    A jeśli o wątek chodzi to ja bardzo chętnie. Skoro Elena taka biedna i w ogóle to tym lepiej, bo Felka chętnie pomaga innym. Mogłaby być sytuacja, że np Elena siedziałaby pod studiem Felicii i nie obrażając nikogo, wyglądałaby marnie. Nie wiem, może ktoś by ją wcześniej pobił albo coś, trudno mi powiedzieć. Ale Felka na pewno wzięłaby ją do środka i zajęła się w all exlusive; opatrzyła, nakarmiła, zaprosiłaby do siebie nawet xD Więc zastanów się i daj znać <3]

    Felicia Ackerman

    OdpowiedzUsuń
  12. Anubis natomiast, w przeciwieństwie do niektórych pań, pochodzących z tego samego miejsca, co dobra wódka, naprawdę grzeszył cierpliwością. Zdenerwowanie go graniczyło z cudem, a wyprowadzenie z równowagi wymagało naprawdę wielkich pokładów kreatywności. Nie gniewał się o byle gówna, niesubordynacja wywoływała w nim jedynie beznamiętne pozbawienie kogoś życia, a bezpośrednie, skierowane w jego kierunku, obelgi, spływały jak po kaczce, która nadal miała wszystkie pióra. Nic dziwnego więc, że lekko przerażająca legenda, otaczająca go ze wszystkich stron, nie traciła na wiarygodności, a ludzie łykali ją jak pelikany (albo prostytutki spermę swoich klientów — jak kto woli). Seth za to... posiadał w banku danych zbyt rozległą wiedzę na temat londyńskich obywateli, by dać się oszukać. Po prostu było to z założenia niemożliwe; z reguły wiedział o wszystkim pierwszy, a nawet jeśli wpadł w prymitywną pułapkę — ogień wyswobadzał go nawet lepiej niż Daenerys robiła to z kolejnymi miastami.
    Bo płomienie, pomimo bycia dzikimi, nieokiełznanymi i niezależnymi, stały się jego częścią; zespoiły, pokochały, stworzyły jeden, wielki byt, którego zachwiać mogło tylko ostateczne rozerwanie symbiozy. On dawał im materialność, one dawały mu siłę; siłę niszczycielką, w swej destrukcji zabierającą prawdziwą apokalipsę wszechświata. Z czasem jednak (po kilku błędach, jak poważne poparzenie własnej ręki), udało mu się je ujarzmić, bo ognia nie dało się zniewolić. Był jak wilk. Bo lew mógł tańczyć w cyrku, ale wilka nie dało się przymusić do takiego poniżenia.
    A w partnerstwie z równie niereformowalnym, pozbawionym logicznego postępowania i przewidywalności mężczyzną... przyszłość wisiała na włosku, bowiem nikt nie wiedział, czy Ahern nie zdecyduje dla zabawy zniszczyć świata. O ile rzecz jasna, globalne ocieplenie nie zrobi tego pierwsze.
    Cóż... wielkie zdziwienie wywołało w nim pojawienie się tajemniczego klienta. Odziany w czerń (czy to kopiarstwo?), skryty za fasadą kaptura, przybył na miejsce spotkania w milczeniu, nie zaszczycając go ani słowem. W pierwszej chwili, Anubis pomyślał, że ma zaszyte usta lub jest niemową; w końcu i takie rzeczy po burzy pewnie się zdarzały. Przekonał się o błędności swojej teorii prędko, bo mężczyzna kaszlnął, wręczając mu potem plik banknotów. Zdziwił się, bo nawet na pierwszej randce nigdy nie otrzymał tak bogatego prezentu, ale uśmiech nawet nie zhańbił jego twarzy, nadal pozostawiając ją neutralną i pozbawioną wyrazu.
    Oczy natomiast były tak różnobarwne jak zwykle i tak jak zwykle kipiały dziwnością, wywołują konsternację u każdego, próbującego się w nie wpatrywać, przybysza.
    Ale nie zrezygnował. Nie byłby sobą, gdyby zrezygnwał z interesu, dlatego, że czegoś nie wiedział. Mógł się dowiedzieć, a nawet jeśli ta wiedza na niego nie spadnie... zawsze miał swego wiernego towarzysza, który w gorącu uratuje go z kłopotów.
    Cóż... było to zaskakujące, ale nie dowiedział się nic. Miał za mało informacji, co napełniło go swego rodzaju przerażeniem; on, Anubis Ahern, Varys Londynu, miał za mało zasobów!
    Ale i tak nie stchórzył. Nie miał się czego bać. Jeśli nawet umrze, to umrze. Wraz z nim umrze ta nieszczęsna pirokineza i nikt inny już jej nie okiełza. A ogień sukcesywnie wygaśnie i spali jego ciało, pozbawiając pamięci. I już nikt nie wspomni tego cholernego psychopaty, który trzymał w ryzach cały ten burdel na kółkach.
    Zjawił się w umówionym miejscu trochę spóźniony, co zostało mu z alter ego Cienia. Cień zawsze się spóźniał, wystawiając na próbę cierpliwość swoich klientów. Bo wiedział, że rozdrażniony człowiek jest bardziej podatny, zaślepiony i łatwy do zmanipulowania; a to kochał wykorzystywać bardziej niż wszystko inne.
    Nie miał wybitnie sokolego wzroku, ale już z dala dostrzegł, że osobą czekającą jest kobieta; zdziwił się, bo mężczyzna w czerni miał wyraźnie szerokie bary i za żadne skarby nie mógł być płci żeńskiej. Czyżby zmiennokształtny?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odrzucił tę myśl, stopniowo zbliżając się w kierunku postaci. Zaczął dostrzegać coraz więcej szczegółów, by połączyć je w całość i ostatecznie stwierdzić, że jest to osoba, którą zna. Osobiście, a nie ze swoich chorych akt i baz, które wypełniał informacjami po brzegi. Zatrzymał się mimo woli, jak w obrazek, wpatrując w znajomą twarz. Ciemne ubranie i półmrok nie sprzyjały dostrzeżeniu kim tak naprawdę jest.
      Mógł się wycofać i nie rozgrzebywać przeszłości. Ale czy Anubis Ahern kiedykolwiek się wycofywał?
      Och, oczywiście, że nie.
      Dlatego wynurzył się z cienia, nie jako Cień i uśmiechnął samymi kącikami ust, dostrzegając, że w istocie przekonała się, kim rozmówca jest.
      — Raczej niczego od Ciebie nie chcę — rzucił właściwie mechanicznie, zbliżając się na odległość pięciu metrów. — Ktoś inny natomiast czegoś chce od nas — wzruszył bezwiednie ramionami. — W skrócie... albo wpadliśmy w bardzo filmową, typową pułapkę, dając się złapać jak myszki, albo ktoś potajemnie chce nas ze sobą zeswatać — poczuł się głupio, uświadamiając sobie, że tak naprawdę, spieprzył jej sprzed nosa i nad ranem znalazła w łóżku tylko nikły zapach jego perfum. — Skłaniam się ku pierwszej opcji — dorzucił szybko, po chwili jednak orientując się, że chyba popełnił błąd. — Chociaż druga też brzmi bardzo kusząco. Moglibyśmy... — urwał i potrząsnął głową, chowając dłonie do kieszeni. — I tak mam przejebane. Znaczy. Oboje mamy przejebane, bo zaraz ktoś pewnie spróbuje nas zabić, ale ja mam przejebane podwójnie, bo Ty będziesz chciała zabić mnie — znów pokręcił głową i przeszedł w prawo, zrywając z doniczki małą czerwoną różę. Wrócił do Leny i wyciągnął rękę, jak ten mały chłopczyk, który nie wie, co powiedzieć dziewczynce, która mu się podoba. — Przepraszam. Spieprzyłem. Dosłownie i w przenośni. Nie bij, obiecuję się naprawić.


      Anubis

      Usuń
  13. Anubis nie miał w zwyczaju dzielić się przemyśleniami; rzadko można było świadomie coś z niego wyciągnąć. Nie mówił o sobie, swoich związkach, czy upodobaniach; był zdania, że im mniej się o nim wiedziało, tym większą posiadał przewagę. Bo wróg najmniej rozumiany, jest wrogiem najniebezpieczniejszym. Pomijając jego nie do końca moralny charakter i delikatnie nieprzeniknioną osobowość — wiedza, jakiej o nim nie było, dodatkowo potęgowała przerażenie. Ludzie nie wiedzieli, czego się po nim spodziewać; widząc jak bez skrupułów pali kogoś żywcem, snuli błędne wnioski, przypuszczając, że jest porywczy. Był tymczasem ostoją spokoju, która po prostu wywiązywała się z raz zawiązanej obietnicy. Rzadko mówił, lecz jeśli już mówił, nie rzucał słów na wiatr, bo wiedział jaką i one mogą osiągnąć potęgę. Potrafił docenić autorytet, możliwy do zbudowania jedynie nikłymi zdaniami; przestrasz spojrzeniem, zamorduj kogoś bez drgnięcia powieki — a ludzie dopowiedzą resztę. Wystarczył tylko szept, cichy anonimowy pomruk; zasiać ziarno, a strachy ludzkie podleją je, użyźnią i otoczą troską, patrząc jak stopniowo kiełkuje, rozrasta się i rozgałęzia, tworząc plątaninę lęków i bojaźni; bo tym, co panowało nad tym światłem był właśnie ludzki, wyimaginowany strach. To on posiadał władzę, jarzmo nad słabymi, kruchymi umysłami. Nie potwory spod łóżka; nie monstra z wnętrza szafy — to ludzie sami sobie kreowali przeciwności, tworzyli pozbawione słabych punktów bestie, widziane tylko przez nich i tylko za nimi; skazywali się na porażkę, własnymi myślami powstrzymywali od stopniowo podejmowanych kroków. Największą przeciwnością nie był drugi człowiek; a to, co czyhało wewnątrz, powoli szeptało, pozbawiając pewności. Zmuszało do porzucenia marzeń i twardego stąpania po ciężkim gruncie; życie bywało przewrotne, ale to ludzie stanowili największą jego zmorę. 
    Anubis doskonale to wiedział; tym bardziej odczuł swego rodzaju swoistą satysfakcję. Ludzie błędnie go ocenili, wyciągnęli wadliwe wnioski i z równą nietrafnością ustalili; pewnie myśleli, że się wzajemnie pożrą, wyeliminują, pozbawiając osobę trzecią konkurencji. Przeciwnicy sami wpędzą się wzajemnie do grobu, a on jedynie skorzysta; Anubis nie był jednak na tyle wielkim idiotą. Przeżył w londyńskim półświatku właśnie przez to, że potrafił się dostosować; potrafił patrzeć na konających, nie odwracał wzroku, hipnotyzował ślepiami, a inni ludzie zawsze mieli powody do obaw. Nieprzewidywalność, na którą i sam nie miał wpływu była atutem i przekleństwem; atutem, bo sam nie potrafił ocenić jak postąpi i w jaki sposób zniszczy stojącego przed nim rywala. Przekleństwem, bo nie potrafił zapobiec błędnym decyzjom, które co rusz zdarzało mu się też podejmować.
    Ba, nie potrafił nawet na chwilę obecną wywnioskować, czy porzucenie jej było właściwym postępowaniem; nie czuł się na siłach, by o tym dywagować. Wiedział jednak, że po prostu musiał to zrobić i nie żałował. Tak postępował, może w obawie, że ściągnie na nią większe niebezpieczeństwo? Może była to kwestia dobrej woli, którą czasami w sobie odkrywał, nie mając o niej pojęcia? Nie potrafił uzasadnić swoich działań, tak jak nie potrafił zatrzymać upływającego czasu. Był to jednak czyn dokonany, więc nie było sensu rozważać co by było gdyby...
    — Może i moje plany są dość zagmatwane, ale tym razem to nie jest jeden z nich — powiedział niewzruszony, pozwalając jej na naruszenie intymnej strefy i dotknięcie, przy którym cudem musiał powstrzymać się od skoku temperatury ciała. Tak. Dzisiaj ogień naprawdę go nie lubił i cholera, nie chciał współpracować. — Nie mam już trzynastu lat, by stosować tak naiwne zagrania jak ratowanie kobiety z opresji. Nigdy nie chciałem być rycerzem — wzruszył bezwiednie ramionami, doskonale zdając sobie sprawę z własnej obojętności. Ale i tym razem nie potrafił temu zaradzić, godząc się z uczuciami, jakie bez jego woli targały zgliszczami jego duszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ale skoro nikt nie ma zamiaru nas zaatakować... —odwrócił się z zamiarem, opuszczenia jej zgodnie z prośbą, ale po chwili, zdążył tylko soczyście przekląć, gdy jakiś człowiek powyżej wylał na niego beczkę benzyny.
      W momencie, gdy łatwopalna ciecz, dotknęła jego ciała, stanął w płomieniach, zamieniając się w prawdziwą zapałkę. Poczuł jak płomienie w tempie natychmiastowym obejmują bez bólu całą sylwetkę, otaczając ją jaskrawą poświatą. Gwałtownie utracił panowanie, nie potrafiąc ujarzmić zerwanych ze smyczy  płomieni, a one w dzikiej furii i obłędzie, w ułamku sekundy objęły cały przybytek. Seth natomiast stopniowo tracił siły witalnie, gdy wigor ulatywał z niego jak para z garnka; opadł na klęczki w ostatku trzeźwości, a cały obszar już obejmowały gorące płomienie, trawiąc go na pobojowisko.
      Nawet ów człowiek, próbujący go podpalić, zajął się ogniem i w głośnych, agonalnych wrzaskach przeleciał przez balustradę, już przy upadku będąc jedynie kupką spopielonych kości. Nie patrzył na to i nie mógł patrzeć, bo ogień unieruchamiał go w pozycji klęczącej; nie miał na tyle sił, by zadrzeć głowę i objąć otoczenie szaleńczym spojrzeniem. Zacisnął powieki, wiedząc, że nie może zemdleć. Nie może zemdleć. Inaczej... inaczej płomienie staną się niepokonane. 
      Tymczasem ogień zyskał nadludzką siłę; były wolny, niezdolny do ujarzmienia, pozbawiony smyczy i szybki. Ogromny, gorący i prawdziwy, gdy pochłaniał kolejne fragmenty dziwnej miejscówki, spopielając ją po całości.
      A jedyną, niedotkniętą ogniem osobą była właśnie Lena, której żaden pożar nie był nawet w stanie musnąć. Nie był w stanie musnąć, bo jakaś dziwna, mentalna część Anubisa nie pozwoliła, by stała jej się krzywda.
      On mógł cierpieć. Ale nie pozwoli, by ludzie bardziej cierpieli z jego powodu. Nie Ci, na których mu zależało.
      Zaciskał wargi, próbując ostatkiem sił ogarnąć całą tę szopkę, próbował z trudem się unieść, czując niewyobrażalną temperaturę; nie zdołał jednak zapobiec katastrofie, a ogień nadal szalał, rozświetlając tę ciemną, bezgwiezdną noc prawdziwą dozą światłości. 
      A potem zostały już tylko czarne zgliszcza i on, plujący krwią po środku tego widowiskowego spektaklu.

      Nubcio-śrubcio i zapałka  

      Usuń
  14. [Biorę ją całą, a raczej Blaise ją bierze. Chwyci i nie odda, szczególnie jak się chce nim tak ładnie zająć. Myślisz, że mogliby się poznać w pracy Cavendisha? Mógłby ją razu pewnego zaczepić i namówić na jakieś niezobowiązujące spotkanie po jego zmianie, kawę lub herbatę by jej przyniósł w czasie żarów lejących się z nieba pewnie coś zimnego i zacząłby opowiadać jej, że coś w niej widzi, ale jeszcze sam nie wie co dokładnie. Gdyby się bliżej poznali, czuję, że wówczas mógłby umieć to sprecyzować.]

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  15. Anubis tamten moment spokojnie mógłby uznać za jeden z najgorszych w swoim życiu; miał prawdziwe, nieodparte wrażenie bycia na skraju, powolnego spadania w ramiona śmierci, wyciągającej mordercze macki w jego kierunku. Nigdy nie był tak blisko cholernego końca jak właśnie wtedy, gdy ogień całkowicie opuścił jego ciało; miał wrażenie, że umarł, że wyszedł z ciała i naprawdę stał się płomieniami, a płomienie stały się nim; że nie ma już materialnego Setha, nie ma ciała, nie ma bólu, nie ma tych rozległych oparzeń. Że już jest po nim; cały świat przestał istnieć i było tylko to cholerne gorąco, pieprzony pomarańcz, majaczący przed oczami — i pustka, pustka, pustka. I dźwięk trzaskającego ognia; nie słyszał tego agonalnego krzyku osoby trzeciej, przelatującej przez barierkę. Nie odczuwał cierpienia, zwykle przechodzącego dreszczem jego ciało, gdy kolejny przeciwnik ginął, spalony żywcem. Nie czuł już nic i nikogo; żadnych dźwięków, żadnych kolorów, żadnego czucia. Wszystko wyparowało, stłumione, porwane, wyrwane z kontekstu. Wszystko zniknęło, prysło jak bańka mydlana — stało się końcem i nigdy już nie miało wrócić do początku. Czuł się tylko duszą, dryfującą na morzu; martwym topielcem, pustą skorupą, którą zmysły opuściły dawno, dawno temu. Miał wrażenie, że życie ulatuje, zostawiając go samego na tej gorącej, nieparzącej jego ciała, posadzce. Że cały ten ogień strawi miasto, bo on nie zdoła go opanować; bo nie był to zwykły ogień. Nie był to zwykły ogień, którego woda mogła ugasić w każdej chwili; nie były to zwykłe płomienie, płonące tylko przy sposobności.
    Były to jego płomienie. Zjednoczone z nim, w pewnym sensie zespolone — a jego płomienie były dziksze, bardziej uparte i wolne. Bo on był wolny, a płomienie w tej chorej symbiozie — czerpały — to, co najlepsze i najbardziej kluczowe; przesiąkały, jakkolwiek oksymoroniczne to brzmiało, nim, a on przesiąkał nimi. Nie dało się już rozedrzeć tego partnerstwa; żaden ból nie mógł temu przeciwdziałać. Żadne ból nie mógł wybić go z rytmu niepanowania; żaden ból nie mógł na nowo wbić czucia w jego palce. Żaden ból nie mógł przesunąć niewidzialnej smyczy wprost w jego pięść, by okiełznać to całe, płonące widowisko.
    I ten moment był chyba pierwszym takim w historii, kiedy naprawdę chciał umrzeć. Kiedy zrezygnował i chciał odejść z apatii; chciał upaść, pozwolić się złamać i zdeptać, a potem zwinąć się w kłębek i umrzeć. Zniknąć. Rozpłynąć się i już nie musieć się mierzyć z ciężarem tego brzemienia.
    Ale coś mu na to nie pozwalało. A to coś było tym, czego nie potrafił zrozumieć; miał wrażenie, że w konwulsjach szarpie się po ziemi, lecz jego ciałem nie wstrząsnął żaden ruch.
    Miał wrażenie, że płacze, ale łzy wyschły doszczętnie, pozbawiając go wody do reszty.
    Miał wrażenie, że spluwa nadmiarem śliny, lecz ślina okazała się bulgoczącą krwią, która jakimś cudem zagotowała się w jego żyłach.
    Płonął. Płonął i był gorący. Gorący i rozgrzany; suchy jak pustynia; suchy i nie potrzebujący wody, bo wcale nie odczuwał pragnienia. Odczuwał tylko nicość. Apatię. Morderczą pustkę, którą chciał ukrócić.
    Lecz jakimś cudem, zachował w sobie tę siłę; tę namiastkę siły, delikatną iskierkę, która na nowo rozpaliła — tym razem nie zabójczy — ogień w jego duszy.
    I choć podświadomie ją ochronił, zakazując płomieniom tknąć jej ciało, wiedział, po prostu wiedział — że zrobiłby to ponownie. Bo powinien. Bo to była jego rola.
    I choć wyssało to z niego jeszcze więcej, więcej i więcej energii — nie żałował, bo w każdym wcieleniu byłby jej to winny dwukrotnie.
    Złamany. Wyprany. Wypluty. Czuł się zerem, by zaraz znów poczuć się kimś.
    To Ty jesteś panem, warczało coś w jego duszy, a on zacisnął pięści, wreszcie czując jakikolwiek swój ruch.
    Nie zniewolisz ich, lecz ujarzmisz, dodawał silnie, odbijając się echem wewnątrz jego czaszki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I wtedy właśnie, Anubis otworzył oczy. Otworzył oczy, a w tamtym momencie był w nich tylko ogień; nie było tych dwóch kolorów, różnych tęczówek i źrenic, bielma, a nawet otoczki; tylko płomienie. Płomienie pokrywały cały ten obszar.
      Padnijcie, warknął w myślach, starając się na nie wpłynąć.
      Padnijcie, padnijcie, padnijcie.
      Szarpnął się jak w amoku, jak w konwulsjach, jak w agonii, ciągnąć za niewidzialną smycz, niewidzialną nić, łączącą go z całym tym burdelem.
      Kurwa, padnijcie. Padnijcie, kurwa.
      I gdy tak walczył z sobą, jednocześnie walcząc z płomieniami, w końcu mu się udało.
      Udało mu się i jedyne, co widział to czarne zgliszcza, majaczące wokół niego.
      Ale ona pozostała nietknięta.
      Lecz nie mógł tego widzieć, bo oczy miał zaszklone, jakby ślepe i pokryte bielmem, by zamknąć je i przy ociężałym otwarciu, znów mieć tam tylko błękit i brąz; dwa typowe dla siebie kolory.
      A potem usłyszał stłumiony głos, dochodzący jakby zza mgły, poczuł zimne palce na twarzy i nawet się wzdrygnął, choć wiedział, że w rzeczywistości to jego skóra paliła jak ogień.
      Zacisnął więc usta w wąską linię, by znów splunąć tą cholerną krwią i poczuć, że i z nosa utoczył się kolejny krwotok. Lecz w tym momencie myślał tylko o jednym; o tym, by z wielkim trudem, lecz wyraźną ulgą, uklęknąć powoli i opleść ramiona wokół jej torsu.
      — Tobie nic nie jest, prawda? — wykrztusił z trudem, by po chwili nagle, nie wiedząc czemu, przytulić ją do siebie. — Nie zdzierżyłbym, gdybym Cię zabił.

      Anubis i autorka, która ma wrażenie, że to wygląda jak jakaś scena z romantycznego post-apo

      Usuń
  16. [Coś Ty. Im więcej akcji tym lepiej. Zaczynamy sobie od samiutkiego początku czy już od momentu, w którym Blaise do niej drepcze?]

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  17. [Tak naprawdę to w połowie, ale jeśli to wystarczy, aby zrobić z nich siski , jak powiedziałaś, to owszem, róbmy! Jakiś pomysł? ;)]
    Cece M. Rokotov

    OdpowiedzUsuń
  18. [No bo Cece jest właśnie taka owiana tajemnicą (czyt. wstyd się przyznać, ale nie mam jej jeszcze tak w pełni dopracowanej, więc wszystko wyjdzie w praniu :D). Mogłaby się obracać w takim towarzystwie, why not. Podoba mi się twój pomysł, tylko Cece musiałaby mieć chyba jakiś gorszy dzień, żeby wkradać się do umysłu każdego, kogo dotknie ;) Ale z resztą to jestem jak najbardziej za, lubimy dużo akcji. To co, let the show begin? Skoro już coś wymyśliłaś, mogę zacząć, no chyba, że ty byś chciała?]
    Cece Rokotov

    OdpowiedzUsuń
  19. Anubis całe swoje dzieciństwo spędził na linie; był jak akrobata, balansujący na granicy, który zupełnie nie wiedział jak przetrwać. Ostatecznie chwytał się dłońmi wspomnianego sznura, zmuszając publiczność do buczenia. Szedł drogami społecznie potępianymi, upadał i czołgał się, udając, że wszystko gra; a nie był przecież umniejszany, poniżany, niekochany. Rodzice od zawsze darzyli go ogromem ciepła, którego on, w swym genetycznym zepsuciu, nigdy nie potrafił zaakceptować. Wadliwe dziecko; tak uważał, że go widzieli. Ten niekompletny — ścierwo, nikt, odludek. Wmawiał to sobie latami, nie rozumiejąc, że problem leżał w nim, a nie w nich; nie potrafił docenić, odrzucał, nie widział. Takie uczucia towarzyszyły mu, gdy wyjeżdżał do Izraela — zatroskany, zrozpaczony ze skreślonym życiem. Myślał, że chcą się go pozbyć; usunąć, zlikwidować. Przekonał się o nietrafności swej tezy wiele lat później, gdy wrócił — odmieniony — do rodzinnego miasta. Matka nadal była sceptyczna, a lata dodały jej porywczości; nie chciała go widzieć, przepędzała, znienawidziła, a on nie szczędził słów, odpowiadając jej, co tak naprawdę myśli o tej rodzinie.
    Ojciec pozostawał bierny, choć kochał syna jak mało kto; był jego jedynym chłopcem, którego nie oddałby za żadne pieniądze świata — choć godził się z jego nieuleczalnym skrzywieniem psychicznym, bywały też dni, kiedy nie wytrzymywał i wybuchał, mieszając go z błotem i stawiając na równi ze zwykłym gównem spod buta. Ale młodzieniec już potrafił sobie z tym radzić. Cierpliwy, urokliwy, pokorny i niebezpieczny. Nie można było zarzucić impulsywności, jaka cechowała jego matkę. Był całkiem inny, przeciwny; kontrastowy. Prawdziwy ewenement w tej psychicznej rodzinie, w której przyszło mu się urodzić.
    Ogień jednak od zawsze stanowił jego największą dobroć — i przekleństwo zarazem — pozwalając czynić rzeczy, o których przedtem nawet nie śnił. Był jego bronią, częścią duszy, opoką; choć ranił jak sztylet, wwiercał się w serce i przetrawiał skórę, czyniąc ją pomarszczoną i pełną zgrubień. Anubis wiedział, że musi przekuć słabość w siłę, tym samym udowadniając innym — i sobie samemu — swoją wyimaginowaną potęgę, którą zbudował na ludzkim strachu, zakorzenionym głęboko na dnach człowieczych serc.
    Lęk kreował potwory spod łóżek, wypuszczał je z szafy, nadawał materialną formę; lęk był przewodnikiem — a nie izolatorem — przenoszącym dalej apogeum ludzkich zmartwień. Bojaźni trzeba było się wystrzegać; nawet jeśli nie dało się jej wyplenić. Przybrać maskę odwagi, którą każdy ukrywał gdzieś daleko w półkach swojego umysłu; mieć dobrą minę do złej gry i uśmiechać cierpliwie, oczekując na rozwiązanie nierozwiązalnego.
    Jeśli ktoś próbowałby przeciwstawić się bojaźni nieprzygotowanym, skończyłby jak Bonaparte w wyprawie na Rosję; mógł posiadać zasoby, dysponować siłą, lecz i tak poległ — nieprzygotowany psychicznie na warunki, jakie czyhały w odmętach zdradzieckiej krainy.
    A Anubis w tych momentach cholernie się bał — zgubiony, rozdarty, pozbawiony kontroli. Bał się, że padnie, pokonany własną bronią; nie ujarzmi płomieni i sam zginie w ich czeluściach, bez sądu wciągnięty do samej otchłani piekieł. Pikanterii dodawał fakt, że nie tylko jego życie wisiało na włosku — jakaś dziwna część, ukryta gdzieś w głębi jego popieprzonego jestestwa naprawdę bała się, panicznie się bała, że Elena umrze i to on stanie się przyczyną tej śmierci. Egzekutorem, który zaprowadzi ją na szafot.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tego, nawet po drugiej stronie, nigdy nie zdołałby sobie wybaczyć. Pazurami drapałby ściany, biczował siebie, przyjmując tortury piekła z miłością i oddaniem; pragnąc więcej, więcej, więcej. Byleby cierpieć za paskudny czyn, jaki przez jego słabość dotknął tej wyjątkowej kobiety.
      Nadal krwawił, choć czerwona posoka schła od razu po opuszczeniu ciała; wysoka temperatura nie pozwalała inaczej, a on oddychał ciężko, wycieńczony scenerią, jaka otaczała ich ze wszystkich stron.
      — Przepraszam — powiedział raz jeszcze, ochryple, jakby mniej pewnie; zakasłał paskudnie i otworzył oczy, unosząc wzrok na nią w momencie, gdy wspomniała o frytkach. — Za chwilę — powiedział, czując, że nieruchomieje w obecnej pozycji, a krew powoli zastyga, nie mając energii, która zdołałaby podtrzymać wszystkie procesy organizmu. — Musisz mi pomóc... — powiedział, przygryzając dolną wargę i spojrzał jej w twarz, gdy uścisk wokół jej ciała zelżał do biernego obejmowania. — Ogień... wysysa ze mnie życie — stwierdził w końcu, zastanawiając się jak ubrać to w słowa. — Tylna kieszeń spodni. Strzykawka. Adrenalina. Proszę, podaj mi to — uśmiechnął się delikatnie, spoglądając na nią błagalnie, słodkim wzrokiem różnobarwnych ocząt. — Mam za wysoką temperaturę, krew zastyga mi w żyłach, umrę, jeśli tego nie zrobisz. Tętnica szyjna. Już nie mam czucia... proszę?

      Nubisiątko, słodkie małe lwiątko

      Usuń
  20. [Heeejooo! :D
    Przyznaję, że ja oglądam Teen Wolfa tylko ze względu na postać Malii, która jest świetna. Szczególnie kiedy się rozkręciła :D.
    Dziękuję za bardzo miłe powitanie. I jeszcze milsze słowa odnośnie karty i samej Kaelie. Zawsze chciałam mieć postać, która ma smoki w XXI w. I teraz spełniam swoje blogowe marzenia :D.
    Twoja pani wydaje się ciekawa. Gratuluję i podziwiam za pomysł z jej historią i rodziną. I te zdjęcia są tak świetnie dobrane, że nie mogę sie napatrzeć. I niezmiernie ubolewam jedynie nad tym, że coś mi się popsuło i tekst pod kreską pokazuje mi się jedynie do połowy, a potem się zwija i wyrzuca do komentarzy :/. Ale to co udało mi się przeczytać jest świetne.
    I tak sobie myślę nad tym wątkiem. I chociaż pomysł, aby mała armia Kaelie zaatakowała Lenkę mi się podoba, to jednak nie do końca mi pasuje, bo Kaelie swojej armii nie wypuszcza z mieszkania. Jedynie jakieś gady, czy inne stwory. Ale! Co Ty na to, by Fineasz (albo Ferb, muszę się zastanowić, który będzie bardziej groźniejszy :D) zaatakował dziewczynę? Kaelie mogłaby go zabrać do sklepu zoologicznego po jakąś smycz, czy coś, a w drodze powrotej gadzisko by się jednak zerwało z tej smyczy i ją zaatakowało. Tylko nie wiem z jakiego powodu :D.
    A o Lysia i Sonby się nie martw. Muszę poprowadzić poważną rozmowę z Sheilą, bo coś ostatnio się z nią nie dogaduję. Chyba lepiej się czuję w takich bardziej zwariowanych postaciach, niż smutnych :D]

    Kaelie

    OdpowiedzUsuń
  21. [Łiii :D Przeczytam sobie wieczorem :D
    Eh, rozgryzłaś mój mały sekret xD. Te smoki miały się z tym kojarzyć. To jedna z moich ulubionych, współczesnych bajek, choć biorąc pod uwagę mój wiek, nie powinnam się do tego przyznawać. I też nie jestem zadowolona, że się wakacje kończą. We wrześniu, który mam wolny, zostanę sama i... eh. Koniec pesymistycznych myśli :D
    I pomysł mi się podoba. Tyle tylko, że jej smoki nie zieją (jeszcze) ogniem, więc nie mógłby do niej chuchać. Ale mógłby chcieć ją ugryźć i ogólnie ją zaatakuje i nieco pocharata pazurami rękę, z której ona chciałaby wystrzelić ten strumień światła. Smoki uratowałyby tego gościa z pieniędzmy Elki, a potem Kaelie starałaby się jej wmówić, że to wcale nie są smoki :D
    Kobieto! Smoki zieją ogniem. A te nie zieją, więc są jaszczurkami. :D]

    Kaelie

    OdpowiedzUsuń
  22. [Łapaj! (klik) :D
    I będę Ci baaardzooo wdzięczna za początek <3

    Matka smoków

    OdpowiedzUsuń
  23. Miała nierówny krok – delikatnie rozkołysany czerwonym winem, które swoim wytrawnym kolorem odbiło się na jej ustach. Ciemne plamy granatu i czerni barwiły pochmurne niebo, a gwiazdy mrugały leniwie, rozrzucone garściami to tu, to tam. Stukot jej skórzanych butów ginął w objęciach zatłoczonej ulicy, wśród szmeru żarliwych rozmów oraz echa nerwowych, szybkich kroków. Przechodnie omijali Cynthię Rokotov szerokim łukiem, a ona z uwagą kradła im każdy rzut okiem, każde krótkie spojrzenie delikatnie skażone politowaniem. Przypomniała sobie, że tak właśnie wyglada jedno z jej pierwszych wspomnień – stalowoszare oczy, w których rozczarowanie mieszało się ze wstrętem. Jej imię wypluwane szybko pomiędzy słowami, jakby było trucizną. Cynthia, Cynthia… Cholera, nie wierzę, że moje plemniki brały w tym udział.
    Przymknęła oczy i potrząsnęła głową, aby odgonić niechciane wspomnienie. Gdy uchyliła powieki z zadowoleniem spostrzegła, że dotarła na miejsce. Pobudzona czerwonym winem, którego echo przyjemnie szumiało w jej uszach, przekroczyła próg mieszkania i, ku nieszczęściu, wpadła prosto w ramiona nieznajomego.
    Chciała krzyczeć, gdy to się zaczęło. Błagać o litość. Delikatne drgania, zimne dreszcze i zaciśnięte wargi, schemat zawsze pozostawał ten sam. Bulgoczący lęk, powolne umieranie.
    Woda zalała ją ze wszystkich stron. Zimny strumień odebrał jej całkowicie czucie, sprawił, że zapomniała zupełnie, jak się oddycha. Szok, jaki przeżyła przy spotkaniu z minusową temperaturą odebrał jej resztki trzeźwego myślenia. Szamotała się w lodowatej wodzie, chociaż ta wlewała się do jej płuc, dusząc i szczypiąc. Żywioł uparcie pochłaniał dziewczynę, nie pozwalając nawet na chwilę zapomnieć o cierpieniu. Namiętnie rozpamiętywała każdy wdech powietrza, w myślach błagając, aby ten koszmar dobiegł końca.
    Następny oddech wzięła już w rzeczywistości, gdzie kurczowo ściskała przedramię nieznajomego chłopaka. Wzrok jego niebieskich tęczówek przyprawił dziewczynę o dreszcze. Cece odskoczyła od niego, niczym poparzona, wciąż czując w płucach ciężar lodowatej wody. Wiedziała już, że wizja tonięcia nie wzięła się znikąd – stanowiła największy lęk bruneta. Zanim jednak zdążył on jakkolwiek zareagować na to, co przed chwilą miało miejsce, blondynka szybko go wyminęła, po czym zniknęła w pijanym tłumie.
    Ona też nie wiedziała dlaczego straciła kontrolę nad własną mocą.

    [Strasznie przepraszam, że tak długo musiałaś czekać, ale mam teraz niemałe zamieszanie w życiu, które ogranicza mi czas na takie przyjemności jak pisanie ;_; Nie miałam pomysłu jak zacząć, mam nadzieję, że tak jest dobrze :D I pomyślałam, że dziewczyny mogłyby na siebie wpaść w trakcie imprezy ;)]
    Cece Rokotov

    OdpowiedzUsuń