02 maja 1970

Everybody is dead.

And if somebody hurts you, I wanna fight
But my hands have been broken, one too many times
So I’ll use my voice, I’ll be so fucking rude
Words they always win, but I know I’ll lose

And I’d sing a song, that’d be just ours
But I sang them all to another heart
And I wanna cry I wanna learn to love
But all my tears have been used up


IRIS CARTER

| broken | kill me | dead inside | please help me | madness | don't leave me | i'm scared | don't touch me | always watching | silent voice | it hurts | black gloves | 
| SAVE ME |


Dwadzieścia dwa lata. Absorpcja życia. Czerniejące dłonie za każdą śmiercią. Porażony podczas ucieczki. Kradnie, żeby przetrwać. Rzucił szkołę mając szesnaście lat. Mieszka w opuszczonym mieszkaniu. Marzy o śmierci, paradoksalnie wydłuża sobie życie za każdym zabiciem. Metr sześćdziesiąt osiem. Wychudzony. Wiecznie przerażone spojrzenie. Nigdy nie zdejmuje rękawiczek. Długo nie był świadom swojego problemu. Przez zabójczy dotyk skupia się jedynie na obserwacjach ludzi, nie zbliża się do nich ze strachu o ich bezpieczeństwo. Każda śmierć przyczynia się do jego nieśmiertelności. Przestał się starzeć od pierwszej zabitej osoby.
Żałosny Bóg śmierci.



Karta skromna, będzie modyfikowana. Szukam kogoś do powiązań, bo Iris aktualnie nikogo nie ma, a ktoś zawsze się przyda, więc jego historia może być zmieniona. Negatywna postać, która będzie się zmieniać pod wpływem czasu i ludzi wokół. Zapraszam do wątków, wszyscy mile widziani <3

30 komentarzy:

  1. [Takie skromne karty są jednymi z moich ulubionych. c: Chociaż sama nie umiem krótko opisać postaci i jeszcze zrobić to w fajny sposób, ale ciii. To nie ważne. ;> Z takim darem to naprawdę nie ma zbyt ciekawie, a mnie osobiście strasznie podoba się pomysł z tymi czerniejącymi dłońmi po śmierci. ;> Dobrej zabawy życzę oraz zapraszam do siebie, kiedy już się opublikuję. :> ]

    Desiree Lancaster

    OdpowiedzUsuń
  2. [Ja chcę, ja chcę! Tak czuję, że nasze dzieci całkiem dobrze by się dogadały, obydwoje to osoby trzymające się raczej z boku i dokonujące ciągłych obserwacji. c:]

    OdpowiedzUsuń
  3. [Czy zechciałby być jej królikiem doświadczalnym? Świadomie, albo nieświadomie. :> ] Nie obiecujemy zawsze przyjemnych snów. A przynajmniej nie dopóki nie opanujemy mocny.;D]

    Desiree

    OdpowiedzUsuń
  4. [Si! Tak sobie myślałam, że skoro moja Pani Kot lubi sobie oglądać ludzi zewsząd, czy to z dachów, czy innych dziwacznych miejsc, to mogła podejrzeć kilkukrotnie jak Iris wchodzi do opuszczonego mieszkania, bo kto normalny tak robi, zainteresować się, no i kiedyś tam się wprosić do środka :D]

    OdpowiedzUsuń
  5. [Nie pierwszy i nie ostatni w jego życiu! :> Módlmy się, by nie wyszło to najgorzej na świecie, zważywszy na godzinę.]

    Dzień jak co dzień, do zakończenia swojej zmiany w pracy nic szczególnego się nie zdarzyło, może poza na oko sześćdziesięcioletnią kobietą, która była przekonana, że w najzwyklejszym na świecie sklepie spożywczym będzie mogła zakupić parawan, koniecznie w różnych odcieniach czerwieni. Na całe szczęście, pozostałą część dnia, a raczej nocy, miała już zaplanowaną i zaraz po opuszczeniu swojego miejsca pracy udała się trzy przecznice dalej, gdzie od jakiegoś czasu miała na oku nieznanego jej delikwenta. Sprawiał wrażenie wyjątkowo pokrzywdzonego przez los, a tacy byli najbardziej interesujący. Mizernej postury, niewysoki, wiecznie noszący rękawiczki, Audrey jeszcze ani razu nie widziała go w towarzystwie innego człowieka, zwierzęcia zresztą też. Co najważniejsze, dzień po dniu udawał się do tego samego mieszkania, nic w tym dziwnego, gdyby nie było opuszczone już od przynajmniej kilku miesięcy. Idealny obiekt do bliższej obserwacji, a kto wie, może uda jej się wyciągnąć z nich jakieś ciekawsze informacje.
    Jako że ciemność zapadła już parę godzin wcześniej, nie miała żadnych obaw, iż zostanie dostrzeżona, tym bardziej, jeśli wiedziała gdzie się przyczaić, by nie zasłonić sobie widoku. Tym razem obiekt pod obserwacją przybył na miejsce około kilkadziesiąt minut później niż zwykle, ale nie miała mu tego za złe, mimo że wcale się nie umawiali, przecież może zdarzyć się każdemu. Gdy znalazł się już w środku, Wrong zmieniła swoją lokację, podczas przeszukiwania wzrokiem okolicy dostrzegła schody umieszczone niedaleko okna mieszkania, gdzie przebywał blady chłopak (niestety, ale przy tej posturze ciężko było o nazwanie go mężczyzną), idealne wręcz do podglądania jego poczynań.
    Po niedługim czasie, jak na złość, z ciemnego jak jego włosy nieba, runął deszcz, okrutny i potężny. Teoretycznie, nie ucierpiałaby jakoś strasznie, gdyby miała chwilkę pobyć wystawiona na jego krople, ale jakoś niezbyt lubiła mieć na sobie przemoczone ubrania. Trzeba przecież przyznać, iż nie jest to ani ciut komfortowe. Zgrabnie i szybciutko przedostała się przez jakieś wybite okno w środek budynku, a stamtąd już czekało ją zaledwie kilka kroków, aby się przedostać do mieszkania, gdzie czekał na nią (choć jeszcze nie był tego świadom) dziwaczny nieznajomy.

    OdpowiedzUsuń
  6. [Cześć! Myślę, że nasi panowie wspólnie mogliby coś ciekawego wykombinować... Heath jest medium, ma kontakt ze zmarłymi i w sumie, jeżeli Iris jest niczym Bóg Śmierci to koniecznie musimy coś wymyślić! :D]

    Heath

    OdpowiedzUsuń
  7. [Przepraszam, że dopiero teraz odpisuję, ale musiałam uciekać rano :) Tak się zastanawiam... Może Heath i Iris mieliby wspólnego, jakiegoś znajomego? Heath po burzy został medium, może zmarły chciałby, aby rozwiązał zagadkę jego śmierci, która mogłaby być spowodowana przez Irisa? Całkiem przypadkowo rzecz jasna w trakcie poznawania mocy, tylko nie wiem jeszcze co dalej :D]

    Heath

    OdpowiedzUsuń
  8. Na miejsce przywiózł go zaskoczony kierowca taksówki, któremu zapłacił z góry, by nie pytał o powód i cel tej podróży. Wysiadł w połowie dziurawej drogi prowadzącej wzdłuż tego najspokojniejszego ze wszystkich osiedli. Był to fragment miasta, gdzie kiedyś mieszkali ludzie, a dziś przyjeżdżała tu młodzież, by imprezować. Oczywiście, pojawiali się też bezdomni i cała masa innych ludzi, by wykorzystać pustą przestrzeń mieszkań zniszczonych kamienic i niewielkich hal magazynowych. Jednak ktoś taki, jak on – dobrze ubrany, płacący gotówką z myślami błądzącymi gdzieś daleko nie zaliczał się do częstych klientów proszących o kurs w tym kierunku, chyba że był ojcem szukającym córki-imprezowiczki. Prawda była z goła inna.
    Ruszył dalej dopiero, gdy auto zniknęło z pola widzenia. Zdjął marynarkę, poluźnił krawat i rozpiął kilka guzików koszuli. Czuł, że opatrunek na plecach powoli zaczyna przesiąkać krwią. Nie liczył, ile minęło czasu odkąd rozłożył skrzydła, ale wiedział, że trwało to zbyt długo.
    Nie dostrzegł, by w pobliżu był ktokolwiek, kto mógłby mu przeszkodzić, bądź komu on by był zwadą. Przez zniszczone drzwi wszedł na klatę schodową jednego z budynku mieszkalnych, ostrożnie stawiając kroki, by nie wpaść w żadną dziurę, ani nie potknąć się o rzeczy poniewierające się na betonowych stopniach, zmierzał ku wyjściu na dach. Na szczycie nie było drzwi. Swobodnie wyszedł na nadal równą powierzchnię dachu i wziął głęboki wdech.
    Rozłożył skrzydła.
    Poczuł, że ból towarzyszący krwawieniu ustaje. Poczuł ulgę. Szybko pojawiła się obawa, która towarzyszyła mu zawsze, gdy miał kolejny raz podejmować próbę lotu. Z tygodnia na tydzień decydował się na dłuższe dystanse, lecz ciągle nie stanowiły one znaczących odległości mierzonych kilometrami.
    Rzucił marynarkę obok starego komina, obiecując sobie, że tym razem nie zapomni wrócić po swoją własność i podbiegł do krawędzi, by wybić się lekko i skupienie przenieść na ruchy wykonywane skrzydłami. Nie musiał już poświęcać całej swojej uwagi kolejnym machnięciom. Robił postępy. Przeleciał dookoła budynku.
    Utkwił spojrzenie w czymś, co swoimi kształtami mogło przypominać człowieka. Jedno mrugnięcie, a punkt zniknął. Teraz poruszał się ku ziemi. Spadał.
    Nie zastanawiał się. Poszybował w tamtą stronę. Wiedział, że spóźnił się. Wiedział, że nie ma czasu na dalsze zastanawianie się. Nie znał swoich możliwości. Wleciał pod spadającą postać powodując zwiększenie oporu. Od ziemi dzieliło ich tylko kilka metrów. Machnął raz jeszcze skrzydłami.
    Poczuł, jak skrzydła amortyzują upadek. Musiał się obrócić w ostatniej chwili. Przynajmniej nie uderzyli w ziemię. Resztki kartonów, worków i śmieci, które znajdowały się dookoła częściowo zsunęły się na nich, a reszta rozsypała się w promieniu kilku metrów.
    Co u licha właśnie się wydarzyło? Co to miało być?
    – Żyjesz?
    Być może było to najgłupsze pytanie, jakie mógł zadać, ale nie miał pojęcia, co powiedzieć do osoby, która przed chwilą leżała na nim nie dając znaku życia, a teraz zepchnął ją z siebie, by samemu złapać oddech.

    Cóż, okazało się, że tutaj również przychodzili samobójcy i wariaci ze skrzydłami.

    Jimmy S.

    OdpowiedzUsuń
  9. [O no i właśnie o coś takiego mi chodziło :D Kto zaczyna? :D]

    Heath

    OdpowiedzUsuń
  10. Tak, mógł się spodziewać takiej reakcji. Nie, właściwie to nie spodziewał się w ogóle takich wydarzeń. To miał być kolejny spokojny trening, a nie sceny, jak z dramatu. Nie sądził, że niedoszły samobójca będzie mówił coś o... Westchnął. Dopiero zdał sobie sprawę, że jego skrzydła nadal są rozłożone i faktycznie przywodzą różne rzeczy na myśl, a na pewno te związane z aniołami. Podniósł się i złożył je w stan spoczynku. Układały się wzdłuż jego ciała, nie wyglądając w żaden sposób obco, jakby od zawsze były jego częścią. Poczuł, jak spływają po nich krople deszczu, a pozostałe wsiąkają w jego ubranie.
    – Dziwne pytania – odpowiedział poprawiając części swojej garderoby. – Mógłbym zapytać, dlaczego miałbym cię nie uratować? – Wymachnął rękami, a po chwili skrzyżował je na klatce piersiowej. – Dlaczego taka dziewczyna – zwątpił na chwilę lustrując postać znajdującą się obok niego. Brakowało jej nieco kobiecych atutów, jednakże wielu męskich cech również – chłopak, nieważne. Dlaczego chcesz się zabić?
    Nigdy nie znalazł się w takiej sytuacji, ale kto mógłby przypuszczać, że całe jego życie się tak potoczy. Właściwie mógł powiedzieć, że to wina burzy. Miał przeczucie, że wszystko, co działo się ostatnio miało z nią związek. Przyglądał się, jak chłopak obok niego ogląda swoje dłonie i jak powtórnie przenosi wzrok na niego. Co on miał zrobić? Nie umiał ratować ludzi.
    – Co się miało skończyć, oprócz tego, że twoje życie? – spytał.
    Rozłożył jedno skrzydło chroniąc od deszczu postać chłopaka, który ponownie znalazła się na ziemi i wyciągnął ku niemu dłoń. Nie mógł go tak zostawić. Przypomniał sobie, że ktoś kiedyś mu powiedział, że rozmowa pomaga, więc postanowił w tym znaleźć ratunek. Sądził, że w ten sposób może spróbować okazać wsparcie.
    – Może też odpowiem na jedno z twoich pytań. Nie jestem aniołem. Nie przysłało mnie, ani piekło, ani niebo. Więc, jak? Przestaniemy moknąć i porozmawiamy?

    Jimmy S.

    OdpowiedzUsuń
  11. [Jutro w takim razie podeślę zaczęcie! :)]

    Heath

    OdpowiedzUsuń
  12. – W tej chwili zabrzmię, jak jeszcze starsza wersja samego siebie, ale użalanie się jeszcze nigdy nikomu nie przyniosło nic dobrego – mówił o tym z własnego doświadczenia, w końcu nie skończył na bruku i osiągnął coś, co być może nie dla każdego było sukcesem, ale dla niego owszem. – Sugerujesz, że powinienem pozwolić byś został krwawą plamą na ziemi? Interesujący pomysł, ale nie wiem czy sztuka w tym wydaniu nie jest zbyt kontrowersyjna.
    Pokręcił głową i chrząknął, jakby zdał sobie sprawę, że mógł w nieco inny sposób mógł wyrazić swoje myśli, ale już tak miał, że często mówił zanim pomyślał.
    – W tej chwili uwierzę chyba we wszystko. Od mniej więcej dwóch miesięcy wszystko wydaje się szalone i nie zanosi się na poprawę. Musiałbym być skończonym idiotą, gdybym nie uwierzył, o czymkolwiek byś nie mówił. Naprawdę, uwierzę nawet w smoki i dziewice...
    Przyglądał się dłoniom chłopaka, a później szybkiej śmierci niewielkiej roślinki, która posłużyła w celach prezentacyjnych. Wyczuwał, że coś takiego może być ciężarem, ale co, gdy potraktować to jako ratunek? Niemalże można było dostrzec bitwę myśli w jego głowie.
    – Okej, być może jest to dla mnie zaskakujące, bo o czymś takim nie słyszałem, czegoś takiego nie widziałem, ale... – chciał coś dodać, ale szybko zmienił zdanie słysząc, jak niczemu niewinny chłopaczyna określa się mianem mordercy. W tych słowach namacalnym był krzyk, krzyk o pomoc.
    – Spokojnie! Nie nam oceniać nasze czyny, które podyktowane są przed dar, albo przekleństwo, które zostało nam ofiarowane. Czy sam go wybrałeś? – Spochmurniał na chwilę, a już sekundę później na jego twarzy zadawać by się mogło, że zagościł grymas przypominający uśmiech. – Dobra. Gadam, jak własny ojciec, choć on tak nigdy nie mówił. Nieważne. Jakbyśmy mieli wybór podejrzewam, że zdecydowalibyśmy się na inne możliwości. A umniejszanie własnej osobie... To jest bez sensu. We wszystkim są dobre strony i wiesz... wiem, że w twojej umiejętności również. Sukces to wiedzieć kim się jest, przynajmniej się nie oszukujesz, ale siłę nie ma co sobie wymyślać. Kto z tobą wytrzyma, jak nie ty sam? A tak naprawdę przecież jest w tym jakiś cel. Musi być. Prawda?
    Miał nadzieję, że jest w tym coś więcej niż durna zabawa w Boga darującego ludziom super umiejętności, które nie wiadomo w jakim celu wykorzystać. To musiało być coś więcej skoro nie mógł wyrwać tego pierzastego cholerstwa i powoli uczył się je akceptować. I nie był sam. Słyszał, że inni też coś mają, potrafią. A teraz miał tego żywy przykład. Los bywa dziwny.
    Złożył skrzydło, którym osłaniał swojego towarzysza z przypadku. Stojąc w miejscu poruszył skrzydłami próbując pozbyć części wody powolnie spływające ku ziemi. Nie lubił tego uczucia. Nienawidził tej angielskiej pogody.
    – Co mam do stracenia oprócz życia? – spytał całkiem beztrosko i złapał go za rękę, podciągając w kierunku budynku, gdzie przynajmniej nie padałoby im na głowę. Cóż, marynarka zapewne się już do niczego nie nadawała. Zresztą, cała reszta garnituru również.
    Czy naprawdę miał coś do stracenia? Bo na pewno nie miał nic lepszego do roboty. Choć nie pogardziłby suchym ubraniem i pozbyciem się tych skrzydeł na chwilę, lecz myśl o krwawiącym tatuażu nie stanowiła przyjemnej alternatywy.

    Jimmy S.

    OdpowiedzUsuń
  13. Cholera, raczej nie nie było jej w interesie ani planie wyjść zza winkla tak prędko. No ale cóż, trudno, stało się! Bacznie obserwowała w bezruchu poczynania lokatora opuszczonego mieszkania, w którym sama się właśnie znalazła. Akurat takiej reakcji powinna się spodziewać, najwidoczniej jednak zupełnie zapomniała w jakim położeniu jest ulokowana i wcale nie miała za priorytet tego sobie jak najprędzej przypomnieć, bo po pierwszych kilku sekundach ciszy zdobyła się jedynie na niekoniecznie kontrolowany uśmiech, a on z pewnością był nie na miejscu. Odchrząknęła, co pomogło zdobyć się jej na jakąkolwiek formę odzewu, która pozwoliłaby jakoś odwrócić role.
    -Myślę, że to ja powinnam Ci zadać to pytanie- zaczęła, wyraźnie i powolutku, jednocześnie nie spuszczając wzroku z drobnego chłopaka, który aktualnie znajdował się na podłodze. Zrobiła nieduży krok w przód, by móc dokładniej się przyjrzeć jednej z jego dłoni, bo pierwszy raz miała okazję ją ujrzeć bez rękawiczki. W tym momencie jedna z jej dotychczasowych tez została obalona, skóra w tamtych okolicach niczym nie różniła się od reszty; żadnego poparzenia czy narośli. Trzeba było spekulować dalej. Nie chcąc, aby spostrzegł, czemu Audrey się przygląda, spojrzała jeszcze raz na niego, żeby po chwili rozejrzeć się po pomieszczeniu. Gdzieś w środku nawet pojawiła się odrobina podziwu za warunki, w jakich szło mu żyć. Przez moment też miała ochotę pomóc mu zebrać się z ziemi, ale to nie był wcale najlepszy pomysł. Po przekalkulowaniu dostępnych możliwości dalszego postępowania, zdecydowała się na zajęcie sąsiedniego krzesła, zachowując przy tym odpowiednią i na pozór bezpieczną przestrzeń. Położyła łokcie na stole, splotła swoje dłonie, by móc wygodnie podeprzeć na nich brodę. Z tej pozycji mogła już całkiem wygodnie obserwować delikwenta, któremu wtargnęła na posesję. Była zadziwiona swoją postawą, biorąc pod uwagę, iż nieczęsto zbliżała się do nieznanych jej ludzi, oczywiście poza klientami sklepu, gdzie szło jej pracować. Zdecydowanie roztaczał wokół siebie ciekawą aurę i mimo że na pierwszy rzut oka jego obecność powinna raczej przerażać i zniechęcać, działo się zupełnie odwrotnie.

    OdpowiedzUsuń
  14. To zapyziałe miasto każdego kolejnego dnia zaskakiwało go coraz bardziej. Nic więc dziwnego, że nawet nie musiał się ukrywać. Panujący wszędzie nieład rozgorzał do tego stopnia, że nawet dillerzy przestali się ukrywać. Policja była bezradna, a jego nikt nie był w stanie skrzywdzić. Moc z powodzeniem go chroniła.
    Musiał przyznać, że poza kilkoma niedogodnościami burza wyposażyła go naprawdę hojnie. Całkowita władza nad ogniem może i była niebezpieczna, lecz wobec zyskanych profitów, wady te były nikłymi kroplami w oceanie. Bezpieczne stawanie w płomieniach (pomijając ten jeden raz, gdy poważnie oparzył sobie rękę na zawsze), wskrzeszanie ognia jednym spojrzeniem, czy po prostu zwykłe gaszenie pstryknięciem palców. Anubis czasami czuł się z tą przypadłością niemalże jak bóg; ogień mogła zgasić tylko woda. A rzadko kto nosił w kieszeni wodę... w aż takiej ilości.
    Oczywiście jego autorytet jeszcze bardziej się wzmocnił, choć ludzie zawsze darzyli go szacunkiem. Niektórzy (a właściwie większość) nie potrafili pojąć umysłem jego poczwórnej przykrywki. Arhen, bowiem dla zwykłych ludzi był właścicielem sklepu z bronią myśliwską; dla niektórych niezwykłych sprowadzał broń niemyśliwską; a ci, którzy wiedzieli o broni niemyśliwskiej z kolei nie mieli pojęcia o handlowaniu dragami; klienci, kupujący u niego narkotyki za to kompletnie nie orientowali się w faktach, że Anubis w rzeczywistości handluje informacjami. Choć, że Anubis handluje informacjami nie wiedział nikt, bo dobry informator to niepozorny informator. Właśnie tam znali go jako Cienia.
    Arhen wiedział wszystko, a ludzie, myślący, że nie wie nic, tylko pomagali mu tę wiedzę utrzymywać. Wszędzie miał swoje ptaszki; każdego widział; każdego słyszał; o każdym posiadał wyrobione zdanie. Zdarzały się kuriozalne sytuacje, gdy potrafił nawet podać kolor bielizny, noszony obecnie przez drugą osobę. Tym razem jednak po prostu siedział okrakiem na poręczy, czekając na swoich przydupasów. Nie miał w zwyczaju brudzić sobie rąk, zwłaszcza, że wtedy można było wyczuć jego słabość. Anubis bowiem szczycił się siłą, pochodzącą głównie z ognia — fakt, nie opuszczał siłowni, czarnego pasa nie zdobył bez powodu — starał się jednak ograniczać fizyczne kontakty z klientami. I głównym powodem wcale nie był fakt, iż mógł niechcący ich spalić. Tak naprawdę, nawet spojrzeniem mógł sprawić, że staną w płomieniach. Źródło leżało w rozległym poparzeniu lewej ręki, która ciągle dawała o sobie znać; prawa, zmącona ugryzieniem ludzkich szczęk nie bolała go już, choć blizna wyglądała okropnie. Nie wdała się w nią jednak gangrena. A on, póki miał komu rozkazywać, chętnie z tego korzystał.
    Upił łyk czarnej kawy, podgrzewając ją sobie małym płomyczkiem, który grzecznie wyskoczył z jego palców. W tym właśnie momencie drzwi obskurnej, niszczejącej meliny otworzyły się z trzaskiem, niemalże wbijając się w ścianę.
    — Och — mruknął ochryple, krzywiąc się i odłożył kubek na poręcz, spoglądając na wtaczających się do środka towarzyszy, targających drobnego, znacznie słabszego chłopaka. — Mogliście delikatniej, wiecie? Rozumiem, że jest nam dłużny kupę forsy, ale... cholera, rozpierdoliliście mi klamki. Jak ja teraz sprowadzę tu... eh — machnął ręką, zjeżdżając po balustradzie i zeskoczył na dole, zacierając ręce. Poczuł ból pulsujący w lewym kciuku, ale nie zdradził tego. Dłoń, choć tylko jedną, jak zawsze odzianą miał w rękawiczkę. Rozgałęzione płomienie i paskudna, chropowata skóra oparzenia tylko uwidoczniłyby jego słabość.
    Chłopak też posiadał rękawiczki, co nie uszło uwadze Anubisa. Póki co jednak nie kwapił się tego roztrząsać. Nigdy nie spoufalał się z ofiarami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Och, chłopcze, chłopcze — pokręcił głową, budując aurę dorosłości, choć miał tylko dwadzieścia sześć lat. Konstrukcje, jakie do tej pory postawił, były jednak cholerną plątaniną dobrze wykonanej roboty. — I co ja mam z Tobą zrobić, co? Spisaliśmy umowę, ba, utoczyłem własnej krwi, by to gówno przypieczętować — nabytym tikiem uniósł dłoń do twarzy i przejechał po niej mozolnie. — Powinienem Cię teraz spalić żywcem, bo po co się cackać... ale w tym miejscu jest już zdecydowanie za duży syf. Ludzkie prochy trudno się sprząta — machnął ręką, odwracając się do nich plecami. — Nie wiem, daję Wam wolną rękę, nie mam dziś ochoty oglądać żadnych tortur, ostatnie przecinanie wpół piłą mechaniczną i wieszanie do góry nogami, by zapobiec omdleniu jeszcze się mnie trzyma... — splunął i ruszył w górę schodów, zatrzymując się, gdy jeden z muskularnych fagasów postanowił się odezwać.
      — Czy możemy go... rozebrać i się zabawić?
      Anubis roześmiał się gardłowo.
      —A proszę Cię bardzo, Keet — popisał się znajomością jego imienia, nawet nie zaszczycając ich ponownym spojrzeniem różnobarwnych tęczówek. — Tylko uciszcie go jakąś szmatą. Wiesz, że nie lubię pederastów.

      Anubis

      Usuń
  15. [Cześć, nawet nie wiesz, jak się zdziwiłam, kiedy przeglądając karty na blogu zobaczyłam Buma. Musiałam kilka razy przetrzeć oczy, żeby się upewnić, że dobrze widzę... manwha łączy ludzi, tyle powiem i mam nadzieję, że wiesz, o czym się tutaj produkuję, bo jeśli wzięłaś na wizerunek randomowe zdjęcie z internetów, to pewnie nie wiesz. Tak, czy inaczej zapraszam do siebie, mój Alex ma na razie za mało skomplikowane życie, czas to zmienić c;]

    Alexander

    OdpowiedzUsuń
  16. [Dzień dobry, o nie, ja już wiem! Leoś musi odżywić twojego pana, to jest jego nowa życiowa misja, a jak już ją wypełni to zaaranżuje wycieczkę do schroniska. Wystarczy trochę zwierzęcej miłości i Iris znowu zacznie się uśmiechać. :D
    Hihi, podryw na psa najskuteczniejszym podrywem, która by nie zapiszczała na widok słodkiego psiaka? <3]

    Leo

    OdpowiedzUsuń
  17. [No pewnie, od razu mi zaświtało, że go znam. Wiem, że nie widać tego po mojej karcie, ale horrory to mój ulubiony gatunek literacki/filmowy/mangowy/whatever, te psychologiczne to już w ogóle :D Z pomysłami będzie ciężej, bo tak na pierwszy rzut oka mało nasze postaci łączy, ale to po prostu znaczy, że trzeba być kreatywnym. Mogli się gdzieś przez przypadek spotkać, chociaż tylko zobaczyć, może bardziej na obrzeżach Londynu, gdzie Iris myślałby, że nikt nie będzie mu przeszkadzać w obserwowaniu życia w mieście? Alex jest artystą, więc oczywiście szlaja się po różnych dziwnych miejscach w mieście, a potem mógłby nagle mieć jakąś randomową wizję, w której zobaczyłby Irisa i zdziwiłby się bardzo, bo zdawałoby mu się, że nawet go nie zna, a tutaj nagle wiedziałby o jego życiu jakieś niepokojące rzeczy. I jak na zdecydowanie zbyt ciekawską osobę przystało, chciałby wybadać, o co chodzi. Co o tym myślisz? Oczywiście to tylko taki punkt zaczepienia, możesz dodawać/modyfikować, co chcesz, jeśli też masz pomysły, jestem otwarta na wszystko c;]

    Alexander

    OdpowiedzUsuń
  18. [Aach, tak, pojebane, mój drugi ulubiony gatunek XD Ale tak, poważnie to w porządku, jasne, ten trochę poprawiony pomysł jest bardzo w porządku i wydaje się wystarczająco prawdopodobny, chociaż no zresztą według mnie realizm nie jest tutaj najważniejszy. Rozumiem, że jak Alex by już tam pobiegł, to jeszcze by tam zastał Irisa?]

    Alexander

    OdpowiedzUsuń
  19. [Hall jest smutny? O nie, biorąc pod uwagę Twojego pana, to powiedziałbym, że jest cholernie szczęśliwy :D Nie ukrywam, że Irys jest bardzo specyficznym osobnikiem, a rzadko takie widywałam na blogach. Trochę się go boję nawet :D Nic mi nie przychodzi do głowy, jeśli mowa o wpakowaniu ich w jakąś sytuację. Jeśli Tobie coś świta, to pisz, a ja, jak wymyślę coś sensownego, to na pewno tu zajrzę :)]

    Hallgeir Finsen

    OdpowiedzUsuń
  20. [O, to jest dobra myśl na początek! Dziękuję za podrzucenie pomysłu na rozpoczęcie, które jeszcze dzisiaj podrzucę. A do schroniska i tak go zaciągniemy, obiecuję! XD]

    Leo

    OdpowiedzUsuń
  21. - Rocky, zostaw! - warknął Leo, obdarzając swojego psa najbardziej złym spojrzeniem, jakie potrafił z siebie wykrzesać. Szczwana bestia, mimo że nakarmiona ledwo pół godziny wcześniej, próbowała porwać z kuchni i przywłaszczyć sobie monstrualną wręcz porcję wątróbki, szykowaną specjalnie dla bezdomnych psiaków mieszkających nieopodal jego kamienicy. Czworonóg spojrzał na swojego właściciela z nieskrywaną urazą i powoli, z widocznym ociąganiem, udał się pod stół – taktycznie miejsce, z którego najlepiej wypatrywać spadających na ziemię kąsków. O dziwo nie „odezwał się”, co zwykł zazwyczaj czynić, gdy spotykał się z jakąkolwiek odmową.
    - Znowu się obraziłeś? Nie wydziwiaj, nie możesz być taki zachłanny na jedzenie, gruby będziesz.
    Skrzywił się nieznacznie, kiedy w jego głowie rozbrzmiało cichutkie zawodzenie. Jeden z dokarmianych przez niego psiaków kręcił się pod oknem Leonarda, tuptając nerwowo w miejscu i zabawnie przekrzywiając łepek na lewo i prawo. Zapewne wyczuł zbliżający się obiad. Rocky natomiast zorientował się, że nieopodal czai się zagrożenie dla jego jedzenia, gdyż wychylił się przez okno, opierając łapy na parapecie i zaczął szaleńczo ujadać, w nadziei, iż przestraszy potencjalnego konkurenta. Leo pokręcił głową z politowaniem. Jeszcze chwila i jakiś neurotyczny sąsiad będzie go gonił z widłami za zakłócanie spokoju w okolicy.
    - Nie wysilaj się, to jedzenie i tak nie jest dla ciebie.
    Jeszcze zobaczymy.
    Pomaganie innym futrzakom było bardzo trudnym zadaniem, kiedy wychowywało się małego zazdrośnika i złośnika. Na szczęście, wbrew pozorom, cały świat Leo nie kręcił się wokół tej jednej duszyczki, mimo iż kochał ją z całego serduszka. Możemy zaryzykować stwierdzeniem, że Leo nie potrzebował żadnej kobiety – pies doskonale odgrywał rolę codziennego towarzysza rozmów, czasami potrafił nawet rzucić jakąś dobrą radą, jeśli Montgomery miał jakiś problem do rozwiązania. A to, że jego rady ograniczały się do sformułowania zamów pizzę to już inna bajka. Przynajmniej były bardzo skuteczne! Nic tak nie poprawia nastroju jak dobra pizza na grubym cieście, tylko lody Ben&Jerry's mogą z nią konkurować o zaszczytne pierwsze miejsce.
    Potężny mężczyzna niosący gar pełen mięsa, swobodnie rozmawiający z własnym psem wcale nie wywoływał sensacji na ulicy. Wcale. Ani trochę. O ile część jego sąsiadów była przyzwyczajona do tego widoku i czasem nawet dorzucała jakieś kąski, to osoby przyjezdne/zbłąkani turyści patrzyli na Leo jak na wariata. Bardzo niebezpiecznego wariata, zupełnie jakby w naczyniu niósł ciało własnej teściowej ugotowanej z ryżem i warzywami. Zapamiętać na przyszłość – następnym razem wybrać mieszkanie daleko od centrum.
    Kiedy powoli zbliżał się do miejsca, w którym zbierały się psy, uderzył go silny niepokój. Nie było to jednak jego uczucie, lecz cudze. Dopiero po chwili spostrzegł źródło zwierzęcego poddenerwowania. W miejscu, gdzie zostawiał jedzenie kręcił się chudy, albo i nawet wychudzony i zagłodzony chłopak. Leo nie wiedział, czy odezwać się i spróbować wybadać sytuację, czy odejść po cichutku. Po chwili namysłu doszedł jednak do wniosku, iż gdyby odszedł, wyrzuty sumienia zapewne nie dawałyby mu spokoju jeszcze przez długi czas.
    - Przepraszam... Nie chcę się narzucać, ale czy wszystko u pana w porządku?
    Przez dłuższą chwilę bił się z myślami – podejść jeszcze bliżej? Stwierdził jednak, że nie byłoby to najbezpieczniejsze rozwiązanie. Obecnie nie można było nikomu zaufać, coraz więcej psychopatów czaiło się w ciemnych zaułkach, zaś Leo – mimo pokaźnych gabarytów – czuł się niezbyt pewnie i bezpiecznie.

    [Podrzucam obiecane rozpoczęcie, trochę później niż przewidywałam, ale pisanie idzie mi dzisiaj bardzo opornie, chyba muszę się w końcu wyspać. XD]

    Leo

    OdpowiedzUsuń
  22. [Hej hej i dzięki ;p Z wątkami ostatnio dość krucho i aż nie wiem, czy robię tak słabe postaci czy nie umiem dogadać się z ludźmi xDD Skoro łączy ich tyle to faktycznie mogli już raz wpaść na siebie, może chcieli ukraść tą samą rzecz i pojawił się konflikt? ;)]

    Anakin

    OdpowiedzUsuń
  23. – Burza zmieniła wielu z nas. Mówią o tym, wszyscy, albo właściwie to nie wszyscy, ale wieści niosą... – Westchnął kończąc wypowiedź pauzą, jakby za chwilę miał dodać coś jeszcze, co jednak nie nastąpiło. Nie lubił mówić o tym, że słyszał i wiedział, że byli inni, ale wcale nie lubił ich spotykać. Nie lubił, bo pytali o jego moc. Chcieli wiedzieć o skrzydłach. I, w ogóle, skąd wiedzieli? Nienawidził tego. Wolał żyć normalnie, jak przed tym wszystkim, choć tak naprawdę już żaden dzień w jego życiu nie był taki, jak wcześniej.
    Pozwolił mówić chłopakowi. Czy naprawdę chodziło o to by znaleźć winnego? By doszukiwać się źródła tego pecha, czy szczęścia które nawiedziło sporą część mieszkańców Londynu? Czego w ogóle w tym wszystkim szukać i co lub kogo przeklinać? Komu dziękować?
    – Odlecieć, jak najdalej stąd... A potem dokąd? – spytał bardziej samego siebie niż ciemnowłosego chłopaka. Szedł za nim, choć wcale nie musiał. Jednak nie chciał urywać tej rozmowy, nie chciał też kończyć tej znajomości, która zaczęła się w tak dziwny sposób. Jeśli miałby odejść to szedłby w deszczu, mógłby też lecieć – niezależnie – przesiąkając do ostatniej suchej nitki.
    Czuł, że choć sam ma problem ze swoim darem to jego ból jest niewspółmierny do tego, co może odczuwać ktoś tak...niewinny, przynajmniej pozornie. Przecież nikt nie prosił się o śmierć. Wydawało mu się, że to musiał być chichot losu, by jak w ruletce rozdać dziwne umiejętności. Wszystkim rządził przypadek, bo cóż to mogło być innego? Jego myśli skakały i błądziły.
    Zaplątał się we własnych rozmyślaniach, dopiero po chwili wracając na ziemię. Zatrzymał się w progu, jak przypuszczał, opuszczonego, choć należącego do kogoś lokum. Szybko dostał odpowiedź.
    – Mieszkasz tutaj? – Pytanie samo wypadło z jego ust, jakby nie kontrolował tego. – Dlaczego?
    Być może w tej chwili pytanie "dlaczego?" było najgłupszym, jakie mógł zadać, ale mogło być też najlepszym, co mógł powiedzieć. Nie umiał współczuć, nie umiał pocieszać i w ogóle był kiepski w tego rodzaju grach. Co miał zrobić?
    Zrobił krok w przód. Wyprostował się, ściągnął łopatki i... skrzydła zniknęły. Uważał, że były tutaj zbędnym dodatkiem.

    [Mam obawę, że ten odpis to moja klęska. Wybacz.]
    Jimmy S.

    OdpowiedzUsuń
  24. [Biedak. Mój to by chyba oszalał, jakby nie wolno mu było innych dotykać. To proponuję dla nich przypadkowe spotkanie, które byłoby problematyczne dla nich dwóch. Tzn. Christopher jechałby autem, aż tu nagle z jakieś wąskiej uliczki wszedłby mu na ulicę Iris, którego mój by potrącił. W akompaniamencie przekleństw pewnie chciałby mu pomóc, ale Twój w obawie przed dotknięciem wcale by mu tego nie ułatwiał. Co ty na to?]

    Chris

    OdpowiedzUsuń
  25. [Po mieście to raczej wolno, zresztą do czegoś też ma hamulce w aucie, więc przed pierdyknięciem w niego pewnie by znacząco zwolnił xDD]

    Chris

    OdpowiedzUsuń
  26. Ledwo przyszedł na miejsce, a więc nie widział dokładnie, co nieznajomy robił w psim zakątku. Być może po prostu pomylił drogę? Wielu ludzi, nawet tych mieszkających w Londynie od urodzenia, potrafiło się zgubić w tej okolicy. Wąskie, pokręcone niczym labirynt uliczki, właściwie identycznie wyglądające budynki... Sam Leo momentami nie wiedział czy na pewno podąża w dobrą stronę. Montgomery nie mógł jednak oprzeć się wrażeniu, że ewidentnie istniał inny powód, dla którego spotkał się z tą osobą akurat w takich okolicznościach. Leo nigdy nie był dobrym psychologiem i obserwatorem ludzkich zachowań, ale gdyby mężczyzna niczego nie ukrywał, z pewnością nie denerwowałby się tak mocno. Rumieniec wpełzający na jego policzki i rozedrgany głos – to jasne dowody kłamstwa.
    Zlustrował wzrokiem nieznajomego, zwracając uwagę na czarne rękawiczki i na jego wychudzoną posturę, zapadnięte policzki, oczy pozbawione blasku. Pielęgniarska kariera Leonarda była na tyle długa, aby mógł bez problemu rozpoznać wycieńczoną i zagłodzoną osobę. Przypominał sobie wiele przypadków młodych dziewczyn stosujących drakońskie diety, które trafiały do szpitala w stanie niemal krytycznym. Nie potrafił zrozumieć zachowania takich ludzi, okazywanie współczucia także szło mu kiepsko – po prostu w głowie mu się nie mieściło, iż można doprowadzić się do skrajnej anemii i wszelkich możliwych niedoborów tylko dlatego, że było to modne. Oczywiście Leo nie miał tu na myśli osób dotkniętych bardzo ciężką sytuacją materialną. Oni jak najbardziej zasługiwali na pomoc, choć Leo nigdy angażował się mocno w wolontariat na rzecz ludzi (pomijając pracę, rzecz jasna), zwierzęta pochłaniały całą uwagę mężczyzny.
    - Odnoszę wrażenie, że nie znalazł się tu pan przypadkiem – spostrzegł Leo, odstawiając gar na ziemię i przybliżając się nieco do nieznajomego. Wciąż był odrobinę nieufny – chłopak, mimo iż osłabiony, sprawiał wrażenie takiego, który miał coś na sumienia. Leonard nie chciał natomiast dostać kosy pod żebra i wykrwawić się w jakimś zaułku wśród psiego żarcia.
    Wygłodniałe psy momentalnie zmaterializowały się przy naczyniu, strącając pokrywę i rzucając się na kąski znajdujące się w środku. Wśród tego małego, kotłującego się stadka słychać były warkoty i piski, raz po raz któryś z czworonogów podgryzał swoich kompanów, aby porwać jak największą ilość mięsa. Istna dzicz, co to miało być za zachowanie!
    Dzieciarnia, spokój, jeszcze chwila i już nie będę tu przychodził!
    Psy jak jeden mąż odwróciły łby w kierunku Leo, patrząc na niego wzrokiem wyrażającym niedowierzanie z czymś na kształt nienawiści. Cwane bestie doskonale wiedziały, że ich karmiciel ma miękkie serduszko i i tak by przychodził, cokolwiek by nie robiły, jednak mimo tego postanowiły odrobinkę się uspokoić. Leo pokiwał głową z aprobatą i ponownie skierował swoją uwagę na mężczyznę.
    - Może mógłbym jakoś pomóc? Nie potrafię tak po prostu stąd odejść i zapomnieć o sytuacji. Może mógłbym coś dla ciebie zrobić? - Montgomery powoli, małymi kroczkami zbliżał się do nieznajomego, w pewnej chwili wyciągając w jego kierunku otwartą dłoń.

    Leo

    OdpowiedzUsuń
  27. Dzień przebiegał bez zarzutów. Tak mu się przynajmniej wydawało do momentu wyjechania ze sklepowego parkingu. Ledwie minął trzy przecznice, a przez drogę śmignął mu niewiarygodnie żywy i zdecydowanie nazbyt nadpobudliwy KTOŚ. Wnioskował to po tym, jak głupio facet wpakował się pod maskę, nawet nie rozglądając się na boki. Chris chciał się zatrzymać. Miał taki plan od początku. Z planami bywa jednak tak, że nie zawsze realizują się w pełni i dokładnie tak, jak należy. Z nogą na pedale zdołał więc jedynie zminimalizować szkody. Stanowczo, niemal boleśnie docisnął hamulec do podłogi, ale to, co osiągnął, to sztywność stopy, skurcz w łydce od silnego napięcia mięśni i ciało przechodnia, które właśnie wylądowało na chodniku za sprawą bezwzględnej grawitacji.
     Szlag by to!  dało się słyszeć z wnętrza samochodu. Nie to, żeby szczycił się empatią, nigdy nie wygrałby konkursu na przyzwoitego obywatela miasta, ale wypadek, którego był pośrednią przyczyną, potrafił skutecznie uruchomić w nim tryb zatroskanego nieznajomego. To dlatego gwałtownie, niemal bezrefleksyjnie, wyskoczył z auta, znajdując się nad swoją świeżo upieczoną ofiarą.
    Podeszwa buta dotykała krawężnika, gdy przykucnął przy chłopaku, klnąc w duchu za brak refleksu.
     Wszystko w porządku?
    Gdyby jemu zadano podobne pytanie, pewnie by tę osobę wyśmiał. Strużka krwi na skroni jasno wskazywała na to, że stan obrażeń bruneta waha się pomiędzy przetarciem, a głęboką raną zdatną do szycia. Lekarzem nie był, ale ciepła, brunatno-czerwona maż ciągnąca się od czoła w dół nie wyglądała zachęcająco.
    — Wstawaj, w aucie mam apteczkę — rzucił pospiesznie, podając chłopakowi dłoń. Zawieszona w powietrzu czekała na ujęcie.

    [Srk, miałam problem z ruszeniem tego wątku, więc wysyłam cokolwiek, żeby pchnąć akcję do przodu. Dalej mam nadzieję, że będzie lepiej.]

    Chris

    OdpowiedzUsuń
  28. – Nie wiem dokładnie ilu nas jest, ilu podobnych. Przypuszczam, że nie jesteśmy całkowicie odosobnionymi jednostkami, a częścią większej grupy. O niektórych się czasem niosą wieści poprzez wielkomiejskie ulice. – Westchnął kończąc wypowiedź i przypominając sobie ostatnie plotki wędrujące między bawiącymi się w klubie ludźmi. Chcąc, nie chcąc, bywał świadkiem wielu rozmów. Rzadko się wtrącał. Słuchając można było dowiedzieć się ciekawych rzeczy, nawet o samym sobie. Powracając myślami na ziemię porzucił temat nie mając nic więcej do dodania.
    Spokojnie lustrował wzrokiem mieszkanie w którym przyszło mu teraz przebywać. Czy to było zrządzanie losu, czy świadomy wybór? A może jemu się po prostu udało, że sam mieszkał w apartamencie, a inni gnili w takich miejscach?
    – Lepsze od ulicy – powtórzył Jimmy i rozejrzał się po pomieszczeniu. – Przynajmniej masz dach nad głową. Jeszcze. – Być może niepotrzebnie dodał ostatnie słowo, ale widział stan budynku i nie sposób było nie dostrzec tych wszystkich uszkodzeń, dziur i nieszczelności. To miejsce nie nadawało się do życia.
    – Nie zgłoszę tego nigdzie. Służby w tej chwili mają i tak wiele na głowie, jak zawsze. Ale, choćby ze zwykłej grzeczności powinienem spytać, czy nie mogę Ci jakoś pomóc? Skoro uratowałem ci życie to może da się zrobić coś jeszcze. Zresztą, wiem, że z mojej strony to już wtrącanie się i nadużywanie gościnności i tej znajomości, która się tak dziwnie zaczęła... więc skoro żyjesz to może... – brzmiał, jakby nie potrafił złożyć poprawnego zdania. – Wydaje mi się, że mógłbym jakoś pomóc – stwierdził ostateczne i wyciągnął z kieszeni telefon, który choć trochę przebywał w mokrej kieszeni to nadal działał.

    dobroduszny Jimmy S. /któremu ostatnio krótkie i średnie odpisy idą lepiej, niż długie/ ^^

    OdpowiedzUsuń
  29. Poczucie obowiązku pcha w stronę pomocy, mimo że natura samotnika krzyczy o wyciszenie przyjacielskich instynktów. Będąc przy nim, w nieumyślnym odruchu skupia wzrok na samotnej stróżce krwi, biegnącej od skroni dół. Ta cienką kreską czerwoności zachodzi na policzek, w bladości skóry wykwitając na powierzchni, jako prymarny i pierwszy widoczny, znak szkody. Gdyby sam nie był źródłem wypadku, zignorowałby Go bez mrugnięcia okiem. Wszystko dlatego, że znieczulica społeczna po blisko 30 latach życia w cywilizacji snobów i głupców dopadała jego zmęczone bezinteresownym wsparciem ciało, wprowadzając Chrisa w stan chronicznej arogancji wobec ludzi, których nie znał i poznać nie chciał. W tej sytuacji nie może jednak zlekceważyć własnej winy.
    — No właśnie, krwawisz. To raczej dalekie od „w porządku”.
    Zmęczony pozycją w kuckach, jedno z kolan kładzie na chodniku, ze spokojem przyjmując moment, w którym chłopak ląduje tyłkiem na bruku. Jedynie brwi wznoszą się nieznacznie do góry w geście nieznacznego zdumienia. Wszystko jest dla ludzi, ale upadek wobec przyjęcia pomocy to akurat kiepska alternatywa.
    — Powiedział, nie ruszając się o krok.
    Miał być uprzejmy. Nie wyszło. Kpina wstąpiła na język szybciej, niż zamierzona grzeczność, a załagodzenie sytuacji następuje przez wymuszoną uczynność. Pomimo wszelkich sprzeciwów chłopaka, Tucker wstaje, a razem z własnym ciałem, podnosi cudze, drobniejsze. Chwyt na zgięciu łokcia jest silny, a ruch podciągający Go do góry pewny, na tyle że bezproblemowo udaje mu się postawić poszkodowanego do pionu. Przy czym to nie ostatnia forma planowanej interwencji.
    — Mogę się z Tobą szarpać, ale wolałbym żebyś jednak współpracował. Te całe krzyki wpakują mnie do aresztu za napad, którego nie było, więc... nie krzycz, dobra?
    Wzdycha z dezaprobatą, niekoniecznie wierząc w dobrą wolę nieznajomego. Jego gwałtowne reakcje to ewidentna oznaka niestabilności emocjonalnej.

    Chris

    OdpowiedzUsuń