Cecil znów siedział w
laboratorium po godzinach. Otaczające go zewsząd ostre, sztuczne światło zawsze
skutecznie zaburzało jego poczucie czasu, ale dopiero od niedawna zaczął czuć
na sobie podejrzliwe spojrzenia niektórych współpracowników. Czy martwili się,
że jego zapał do pracy zaowocuje podwyżką albo, nie daj Boże, awansem? A może
któryś z nich zazdrościł mu sukcesów, jakie ostatnimi czasy odnosiły jego prace
naukowe? Nie mógł być tego pewny, ale tak czy inaczej jedynie bardziej
motywowało go to do działania.
Pochylił się nad mikroskopem,
wstrzymując oddech. Oprócz cichego burczenia ustawionych wzdłuż ścian urządzeń,
w pomieszczeniu panowała kompletna cisza. Liczne, wciąż wijące się w
poszukiwaniu gospodarza borrelia burgdorferi drwiły z jego wysiłków.
– No dalej… dalej – mruczał pod
nosem w całkowitym skupieniu, aż w końcu bakterie zaczęły się wydłużać i
wtapiać w siebie nawzajem, tworząc coś przypominającego groteskową, wciąż żywą
serpentynę. – Jeszcze trochę – kontynuował, jak zahipnotyzowany wpatrując się w
swoje dzieło. Obserwował, jak włókno osiowe odłącza się od mutującej bakterii,
która natychmiast traci zdolność poruszania się i uśmiechnął się do samego
siebie. Serce waliło mu jak oszalałe, a kolejne oddechy łapał z wysiłkiem,
utwierdzając się w przekonaniu, że tak, znowu to zrobił. Coś musiało być na
rzeczy.
– Hyde? Co ty tu jeszcze robisz?
Cecil drgnął, zaskoczony i
powoli się wyprostował, spoglądając w stronę drzwi. Stał w nich wyglądający na
rozbawionego doktor Lanyon, jego przełożony. Jako jeden z nielicznych zawsze
zdawał się doceniać jego starania i nie rozpamiętywać potknięć, więc Hyde
zadziałał szybciej niż pomyślał.
– Doktorze, musi pan to zobaczyć
– powiedział, ledwo zdając sobie sprawę z tego, jak nienaturalnie drży mu głos
i błyszczą mu oczy, to wszystko z ekscytacji. – To borrelia burgdorferi.
Mutuje.
Mężczyzna natychmiast przestał
się uśmiechać i pośpieszył do stolika, rzucając swoją torbę na podłogę i
pochylając się nad mikroskopem. Cecil obserwował tył jego głowy, w napięciu przygryzając
dolną wargę. Przez chwilę słyszał jedynie bicie swojego serca, a potem doktor
Lanyon wydał z siebie zduszone westchnienie i spojrzał na niego oczami równie
błyszczącymi, co jego.
– To jest borrelia burgdorferi? – zapytał z niedowierzaniem, po czym
zaśmiał się na głos, potrząsając głową. – Przynieś probówki, Cecil. Nie wracamy
dziś do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz