Laurine „Lien” Parris
negacja ∙ dwadzieścia cztery lata ∙ wizażystka
Przed burzą ∙ Dojrzewasz w ciężkim świecie, w którym nie wszystko idzie po Twojej myśli. Zmuszona jesteś szybko dorosnąć. W wieku dziewiętnastu lat stajesz się jedyną podporą rodziny, Twoja praca jest jedynym źródłem dochodu, a ty jedynym legalnym opiekunem Twojego dziewięcioletniego brata. Rezygnujesz z planów na przyszłość. Z marzeń. Dotyka Cię rzeczywistość. Jej ucisk zaciska Ci się na szyi, niczym niewidzialna pętla. Dusi Cię. Masz dopiero dziewiętnaście lat. Złamaną duszę artysty. Ciężką, wymuszoną odpowiedzialność wyrytą na chuderlawych barkach. Uczysz się tłumaczyć małemu chłopcu dlaczego nie stać was na telewizję, nie dostanie prezentu pod choinkę, nie będziecie jeść codziennie pizzy na kolację, nie pojedziecie na wakacje. Zaczynasz mówić nie, w każdej sytuacji, już tylko z przyzwyczajenia. Nie potrafisz już cieszyć się życiem. Nie żyjesz chwilą. Nie szukasz miłości. Nie pamiętasz jak to jest spotkać się z przyjaciółmi, zaszaleć. Nie tworzysz sztuki. Malujesz ludzi za pieniądze. Pięćdziesiąt funtów za kilka powtarzalnych kresek na cudzej twarzy. Nie masz żadnego wykształcenia. Tylko doświadczenie. Nie możesz go wpisać do CV.
Po burzy ∙ Każde jednorazowo rzucone "nie", wyżłabia się w Twojej duszy, jako manifestacja uzyskanych przez Ciebie zdolności. Nic się nie zmienia. Nie znasz radości, nie pamiętasz chwytania chwili, nie pożądasz miłości, nie możesz liczyć na przyjaciół, nie przestajesz odmawiać przyjemności bratu. Nie posiadasz tak naprawdę żadnej mocy. Negujesz działanie innych. Nie masz na to żadnego wpływu. Nie możesz pomóc bratu. On odbiera esencję wszystkiego, co go otacza. Zsyła na ludzi smutek, depresję, obsesję, panikę i najczarniejsze spośród wszystkich myśli w głowie. Zawsze marzył o życiu, jakie posiadają inne dzieci w jego wieku. Zabiera więc całą radość z otoczenia, ale nie czuje się szczęśliwy. Patrzysz, jak Twój mały braciszek (nawet nie zdajesz sobie sprawy, kiedy stał się całym Twoim światem), odbiera sobie własne życie. Nie chciał... tak wyszło. Nie chciał krzywdzić więcej ludzi. W zamian jakiś skurczysyn sprzedał czternastoletniemu chłopcu nabitą broń, podsuwając proste rozwiązanie. Chciałabyś przywrócić młodemu życie, ale nie potrafisz negować rzeczywistości. Tylko wszystko inne.
Charles „Charlie” Parris
młodszy brat † ∙ Młodszy brat Lien. Uczuciowy, troskliwy, pełen empatii nastolatek. Od zawsze pragnął łatwiejszego życia, prostszego, które zdoła odciążyć jego siostrę z wielu obowiązków. Po burzy uzyskał moc zsyłającą na ludzi stany głębokiej depresji i nieszczęścia. W skutek czego sam popadł w stany lękowe i myśli samobójcze. Nie poradził sobie z presją otoczenia i krzywdzącą siłą swojej mocy. Ostatecznie zdecydował się ulec śmierci, dokonując strzału w głowę z broni sprzedanej mu przez Anubisa.
Anubis „Seth” Ahern
skurczysyn ∙ Chory psychopata, którego Lien obwinia za śmierć jej brata. Poszukuje go, żeby się na nim zemścić, choć jeszcze tak naprawdę nie ma najmniejszego pojęcia, jak to zrobić. Nienawidzi go tak tylko, jak da się nienawidzić innego człowieka. Na nim spoczęła cała gorycz i gniew, jaki kumulowała w sobie dziewczyna od pięciu lat. Sama jego obecność mogłaby wyłonić z niej najczarniejszą część jej osobowości.
Seshat Ahern
lek na troski ∙ Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit, sed do eiusmod tempor incididunt ut labore et dolore magna aliqua. Ut enim ad minim veniam, quis nostrud exercitation ullamco laboris nisi ut aliquip ex ea commodo consequat. Duis aute irure dolor in reprehenderit in voluptate velit esse cillum dolore eu fugiat nulla pariatur. Excepteur sint occaecat cupidatat non proident, sunt in culpa qui officia deserunt mollit anim id est laborum.
Kaleb Leyton
"Kumpel" brata ∙ Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit, sed do eiusmod tempor incididunt ut labore et dolore magna aliqua. Ut enim ad minim veniam, quis nostrud exercitation ullamco laboris nisi ut aliquip ex ea commodo consequat. Duis aute irure dolor in reprehenderit in voluptate velit esse cillum dolore eu fugiat nulla pariatur. Excepteur sint occaecat cupidatat non proident, sunt in culpa qui officia deserunt mollit anim id est laborum.
Solal Lefroy
pracodawca ∙ Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit, sed do eiusmod tempor incididunt ut labore et dolore magna aliqua. Ut enim ad minim veniam, quis nostrud exercitation ullamco laboris nisi ut aliquip ex ea commodo consequat. Duis aute irure dolor in reprehenderit in voluptate velit esse cillum dolore eu fugiat nulla pariatur. Excepteur sint occaecat cupidatat non proident, sunt in culpa qui officia deserunt mollit anim id est laborum.
Negacja
zdolność odwracania działania mocy innego użytkownika ∙ Umiejętność ta jest bierna. To znaczy, że nie działa ona przy udziale woli Lien. Jej działanie jest stałe, niemożliwe do wyłączenia, a jego zasięg na ten moment jest nieznany. Zdolność uaktywnia się sama, bezpośrednio po użyciu mocy przez innego użytkownika. Nie jest wiadome na ile osób jednocześnie może ona oddziaływać, ani czy jej efekty mają negatywny wpływ na samopoczucie Laurine. Jej negacja mocy jest jeszcze niezbadana i nieprzewidywalna. Skutki jej działań nie muszą się odnosić do prostych, binarnych zmian. Konwersji ognia w wodę czy uruchamiania innych, oczywistych przeciwności. Odwrócona zdolność, przybiera najróżniejsze formy, od tych najbardziej spodziewanych po te najmniej przewidziane. W przypadku wpływania na tego samego użytkownika, jej efekt nie zawsze musi być ten sam. Wszystko zależy od stanu emocjonalnego Lien. Te zmiany powodują, że osoba, której moc zostaje poddana negacji, traci nad swoją umiejętnością kontrolę. Wynika to z nieprzystosowania do manipulowania mocą o nieznanej wcześniej użytkownikowi materii. Moc Lien nie daje jej żadnych możliwości panowania nad nią, na razie sama jej użytkowniczka nie jest świadoma działania swojej zdolności, ani jej efektów i możliwego potencjału.
[Jak już wspomniałam, bardzo podoba mi się estetyczny układ karty. I sama treść. Uwielbiam, gdy tekst jest sztuką, i niesie ze sobą niesztampowe przesłanie, jednocześnie ładnie komponując się poszczególnymi częściami. Pracę też jej wybrałaś ciekawą, a o samej mocy chyba nie muszę wspominać... jest naprawdę fajna, o! Szkoda jej braciszka, zwłaszcza, że tyle przeszła, a taka tragedia wkradła się do jej życia... jest mi niezmiernie żal i stawiam znicz, czego niestety nie mogę powiedzieć o Anubisie, który pomimo nieodczuwania wyrzutów sumienia naprawdę nie jest taki zły... no, dobra. Jest, ale to tylko psychopata... a psychopaci mogą być i poczytalni lub słodcy, prawda? :D
OdpowiedzUsuńCieszę się, że mamy takie ładne powiązanie i napiszemy razem dramę ♥
Przede wszystkim też, życzę masy wątków (w których już żaden skurwysyn nikogo jej nie zabije), dużo chęci... i zostań jak najdłużej! Nasza psychopatyczna rodzina wcale nie jest taka zła dla swoich!]
najgorętsza 1/2 administracji & Anubis Ahern
[Kurczę, szkoda jej. Mam nadzieję, że Lien będzie mieć wystarczająco dużo siły, żeby mieć podniesioną głowę. Jestem w podziwie dla karty, wygląda tak estetycznie! W jakiś sposób pasuje do postaci. Życzę wielu ciekawych wątków, weny i czasu, a przede wszystkim dobrej zabawy!]
OdpowiedzUsuńFreya
[Omatkokochana, ukochałam ją całym sercem, chociaż Seshat pewnie będzie musiała chronić brata przed Lien. Ciekawa jestem jak, skoro dziewczyna może odwrócić jej moc, a bez niej Ahern jest raczej łatwym celem. Chodź, wymyślimy jakąś dramę <3 Jak nie pod kartą, to na gg: 10309166.]
OdpowiedzUsuńSeshat
[Jakie cudowne zdjęcie w karcie. *.* Strasznie smutna jest jej historia. To musi być okropne ciągle mówić nie... Mamy nadzieję, że nie będzie długo bardzo smutna, a i zawód ma jaki ciekawy. Tylko zmieniłabym w karcie "100 dolarów" na funty, w Londynie zielonymi się nie zapłaci. Co najwyżej zamienić w kantorze. :> Dobrej zabawy życzę i udanych wątków. :)]
OdpowiedzUsuńDesiree Lancaster
William Hudson
Dla Kaleba, o dziwo, ostatni tydzień był całkiem udany. Chłopak należał do tej nielicznej grupy osób, które kochały swoją pracę całym sercem i wstawały każdego ranka bez tego irytującego przeświadczenia, że to co robią nie ma żadnego sensu. To, co robił Leyton nie tylko miało sens, ale też dawało mu niezwykłą satysfakcję. Robił to, czemu zwykli, nudni ludzie przeważnie nie byli w stanie podołać. Co więcej, płacono mu za to całkiem pokaźną sumę, za którą był w stanie choćby kupić, odnowić i utrzymać swój nowy loft na obrzeżach miasta. Co za tym idzie - mógł sobie też pozwolić na to wielkie, wygodne i robione na specjalne zamówienie łóżko, na którym się teraz wylegiwał... W całkiem przyjemnym towarzystwie, tak notabene.
OdpowiedzUsuń- Mogłabym tak leżeć do jutra - wymamrotała mu do ucha atrakcyjna brunetka, której imię za każdym razem kojarzyło mu się z dzikim kotem. Aisha.
Zaśmiał się gardłowo, ale umilkł, kiedy kobieta powiodła dłonią od jego klatki piersiowej przez brzuch, aż do krawędzi czarnych bokserek, pod które sekundę później wsunęła zwinne palce.
Dokładnie w tym samym momencie w mieszkaniu rozległo się pukanie do drzwi, skutecznie wyrywając Kaleba z błogiego stanu otępienia, które towarzyszyło mu od dobrych kilku godzin. Mimowolnie zerknął na zegarek i westchnął z rezygnacją, kiedy dotarło do niego, że powoli dochodziła godzina dwunasta. Już dawno powinien być na nogach.
Bez zastanowienia odtrącił rękę towarzyszki, nie przejmując się zupełnie jej głośnym jękiem protestu i podniósł z podłogi swoje szare dresy, by następnie w pośpiechu je na siebie wsunąć.
- Zbieraj się - zwrócił się do Aishy bez zbędnych uprzemości i podskoczył kilka razy na palcach, by skutecznie pozbyć się resztek znajomego napięcia między nogami.
- Mówisz poważnie?
- A czy wyglądam, jakbym żartował? - mruknął, unosząc nieznacznie jedną brew i wykrzywiając twarz w kpiącym grymasie. Brunetka prychnęła niczym prawdziwy kot, ale posłusznie zerwała się z łóżka w poszukiwaniu swoich rzeczy.
W tym czasie Leyton poszedł otworzyć drzwi. Ani przez chwilę nie przeszło mu przez myśl, jaka niespodzianka czeka go tuż za nimi. Niespodziewany cios w szczękę szybko go jednak otrzeźwił.
- Co jest, kurwa? - wymamrotał, przykładając dłoń do ust, gdy wyczuł na języku metaliczny posmak krwi. Jego własnej krwi.
Posłał Lien wściekłe spojrzenie, które nie złagodniało nawet wtedy, gdy zorientował się kto tak właściwie przed nim stoi, aczkolwiek wyraz jego twarzy zmienił się nieco na ten niespodziewany zarzut zabójstwa. Zamrugał, nieco zdezorientowany i przeczesał swoje - przydługie już - kłaki w nerwowym odruchu.
- O czym ty do cholery mówisz? - wymamrotał, wyraźnie zagubiony i zaklął, kiedy Laurine zgięła się przed nim w pół.
Bez namysłu pokonał dzielącą ich odległość i wciągnął nieznajomą do środka, zatrzaskując za nią drzwi. Ostrożnie poprowadził ją do kuchni, gdzie bez zbędnych ceregieli posadził kobietę na stołku i podsunął jej pod nos butelkę wody, którą wyciągnął z lodówki.
Kaleb
[Nie planowałam irytować, ale jeśli to pozytywne to tyle chociaż dobrego :D W ogóle miałam nadzieję, że wyrobię się i pierwsza cię powitam z moim obiema postaciami, ale mnie wyprzedziłaś. Jeśli chcesz Solala poznać to wątek się przyda, choć w swoim czasie coś może pojawi się w odpowiednich zakładkach :P Jednak z myśleniem u mnie chwilowo ciężko, choć mam nadzieję, że się jakoś zmobilizuję, jeśli jednak cokolwiek chodziłoby ci po głowie to podrzuć, a może ja coś do tego wykombinuję. Opcjonalnie, zawsze jest Jimmy - taka opcja awaryjna ;) I czy ja wspomniałam, że zdjęcie przyciąga spojrzenie? Piękne. ^^ Okej, rozgadałam się. Idę myśleć nad propozycją wątku.]
OdpowiedzUsuńSolal & Jimmy
Kaleb nie trzymał nieznajomej na tyle mocno, by ta nie mogła z łatwością wyrwać się z uścisku jego dłoni. Szczerze powiedziawszy odczuł prawdziwą ulgę, kiedy kobieta podjęła dalszą podróż do kuchni już o własnych siłach. Nie był typem rycerza, który ratował niewiasty w potrzebie - był demonem, który kontrolował ludzkie lęki i słabości - jednak, z drugiej strony, nie był też tak bezwzględnym skurwysynem, za jakiego Lien najwyraźniej go miała. Współczuł jej tym bardziej, że bez trudu wyczuł jej strach i zagubienie, które starała się ukryć za fasadą wściekłej wariatki.
OdpowiedzUsuńKiedy Laurine zajęła się opróżnianiem butelki z wodą, którą łaskawie od niego przyjęła, Leyton zerknął na szykującą się do wyjścia Aishę. Brunetka nie wyglądała na poruszoną obecną sytuacją i w spokoju zakładała swoje szpilki, jak gdyby spodziewała się po Kalebie takich ekscesów; jakby rozhisteryzowana nieznajoma oskarżająca go o zabójstwo nie robiła na niej wrażenia. Nie mijało się to zresztą z prawdą.
- Masz mój numer... - mruknęła i podeszła do kaskadera, by cmoknąć go na pożegnanie w usta. Obrzuciła przy tym Lien nieco pogardliwym spojrzeniem i ruszyła do drzwi.
- Musiałbym poszukać - odpowiedział, całkowicie niewzruszony i uniósł kącik ust w zadziornym uśmiechu, krzyżując dłonie na nagiej klatce piersiowej.
- Jesteś cholernym dupkiem, Leyton - syknęła jeszcze Aisha na odchodne, co Kaleb skwitował cichym parsknięciem.
- Zawsze do usług! - odkrzyknął, zanim zamknęły się za nią drzwi i obrócił się w stronę nieproszonego gościa akurat w porę, by złapać butelkę tuż przed swoją twarzą.
Z jego gardła wyrwało się mimowolnie ostrzegawcze warknięcie, nad którym zapanował w porę, nim przekształciło się w jakiś niemiły komentarz. Jego twarz przybrała na powrót obojętny wyraz, kiedy zbliżył się do kamiennej wyspy, by postawić plastikowe naczynie na stole.
Wysłuchał wyrzutów Pariss, komentując je na wstępie głośnym westchnięciem, zdradzającym zniecierpliwienie. Ta kobieta nie tylko zepsuła mu poranek, ale najwyraźniej planowała też spieprzyć mu humor na resztę dnia.
- Zanim wysuniesz jeszcze jakieś bezpodstawne oskarżenia i będę mógł pozwać cię o napaść i zniesławienie… - urwał na moment, by podkreślić wagę swoich słów. - ...może byłabyś tak miła i wyjaśniła o co ci, kurwa, chodzi? - zapytał, starając się zachować spokój.
Wlepił wyczekujące spojrzenie ciemnych oczu w nieznajomą, oblizując w tym czasie dolną wargę, by pozbyć się z niej krwi, która zdążyła już zaschnąć.
Jego uwadze nie umknął cień bólu, który przemknął przez twarz Lien, gdy próbowała doprowadzić swoją dłoń do porządku. Cios, jaki m go uraczyła był stanowczo źle wyprowadzony. Nie tylko dotkliwie go nie odczuł, ale wyglądało na to, że zrobiła sobie krzywdę.
Leyton westchnął po raz kolejny i po chwili zastanowienia wyjął z zamrażarki woreczek z groszkiem, by położyć go na blacie przed wariatką.
Kaleb
[Powiem Ci, że twój pomysł da się zrealizować. Oczywiście, przed burzą prowadził zwykły Dom Zagadek, którego zresztą jakieś elementy nadal pozostały, po prostu po burzy zrobiło się ciekawiej. :) Jak najbardziej mogłaby dorabiać sobie na pracy w recepcji, czy czymkolwiek innym. Prawdopodobnie ją kojarzy to zapewne niewiele poza tym, bo z wylewnością trafiłaś. Solal raczej bywa mrukliwy. Nie wiem po cholerę się tak rozpisałam, po prostu pasuje mi ten pomysł, a biorąc pod uwagę moc twojej pani robi się ciekawie. Solalowi jeszcze się nie zdarzyło utknąć we stworzonej rzeczywistości, więc mógłby doznać szoku i nigdy nie wiadomo, czy nie skończy się to też kiepsko dla jego zdrowia. Nawet już to widzę, jak uwalnia się z własnej wizji, siedząc na podłodze z głową opartą o klatę piersiową. Towarzyszy temu okropny ból głowy, krwawienie z nosa, a dookoła pełno rozbitego szkła. <3 *^^*]
OdpowiedzUsuńSolal
Dom Zagadek był czynny codziennie od dwunastej do późnych godzin wieczornych. We wczesnych godzinach rzadko pojawiali się goście, a jeśli ktoś zaglądał to korzystał czasem z gotowych escape roomów, o ile nie pojawiły się wcześniejsze rezerwacje, albo wypytywał o inne możliwości rozrywki. "Secrets of the Castle" był miejscem, które żyło rezerwacjami, szczególnie dużych sal, czy całego piętra – stamtąd naprawdę ciężko było się wydostać. Miejsce to słynęło szerokiej gamy możliwości zabawy, oprócz gotowych scenariuszy można było poprosić o własną historię, którą trzeba było wcześniej skonsultować i przedstawić właścicielowi. Ale tak naprawdę nie było rzeczy niemożliwych, choć czasem dłużej trwała ich realizacja.
OdpowiedzUsuńSolal pojawił się w Domu Zagadek godzinę po otwarciu, przywitał dziewczynę siedzącą w recepcji, poprosił, by mu nie przeszkadzano i przeszedł korytarzem wprost do swojego biura, gdzie na biurku leżał otwarty notatnik, który pozostawił wczorajszej nocy, opuszczając to miejsce. Zgrabnymi, drukowanymi literami u góry strony widniał napis: "THE CURSE OF FRENCH MADAME". Chciał udoskonalić mroczną rzeczywistość, która ostatnimi czasy straciła na popularności. Chciał coś w niej zmienić, ale by mógł to zrobić musiał stworzyć jej obraz pojedynczo dodając elementy: przeszkody i zagadki. Szybko nauczył się żyć z nową mocą i z niej korzystać, jakby było to coś, co tkwiło w nim od dawna.
Odnotował kilka myśli na kartce, opisał kilkoma znakami i zamknął notatnik. Oparł się wygodnie w fotelu i zamknął oczy, by skupić się na starym domostwie w którym rozgrywała się akcja jednego ze scenariuszy. Poczuł dziwny ból w karku, który nie pojawiał się nigdy przy próbie utworzenie wizji. Nigdy nie odczuwał niczego, co działo się poza jego głową, poza myślami. Widział migające płomyki, ogień w kominku i zamiast ciepła przenikający chłód. Przed wejściem przebiegł ogromny czarny pies z złotych ślepiach. Drzwi były zamknięte. Było inaczej. Coś było nie tak. Szerokie schody zaskrzypiały, jakby ktoś schodził na parter do głównego hallu, gdzie... właśnie, dlaczego on tutaj był, a nie widział tego, jako osoba trzecia? Nie mógł przerwać kreacji. Obrazy zaczęły spadać ze ścian. Brzęk pęku kluczy wiszących na gwoździu wbitym w drewnianą ścianę drażnił jego słuch. Czy to ten pies tak ujada? Znów poczuł ból, tym razem narastający, nie tylko w karku, ale i skroniach. Ruszył w stronę pokoju, skąd powinno być wyjście, przecież znał to miejsce. Ale drzwi były zamknięte. Co się działo?
Poczuł chłód kamiennej podłogi, którą dotykał dłońmi. Powoli otworzył oczy, jakby wybudzał się z długiej śpiączki. Głowę opartą miał o własną klatę piersiową, a koszulę całą we krwi. Nadal znajdował się w swoim gabinecie, ale nie siedział w skórzany fotelu. Nieśpiesznie podniósł głowę, dłonią próbując zatamować krew kapiącą z nosa. Siedział na podłodze tuż przy kominku, gdzie znajdowały się resztki wczorajszego popiołu. Ból głowy nasilił się, ale ból karku zanikał. Nie mógł skupić myśli. Nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, co się stało i ile to trwało. Popatrzył na swoje dłonie, jakby chcąc potwierdzić realność. Miał kilka draśnięć, co wyjaśniały szklane elementy stłuczonych ozdób, które wcześniej znajdowały się na kominku, czy stoliku przy wejściu. Ale nic nie wyjaśniało tego, jak mogło dojść do czegoś takiego? Kolejna kropla krwi wylądowała na jego koszuli. Zacisnął zęby czując falę bólu, która uderzyła nagle zgrywając się z pulsującym bólem głowy.
Co tu się stało? Co tu się działo?
Solal
Anubis często załatwiał sprawy całkowicie samodzielnie. Siostra owszem, przydawała mu się do bezśladowego pozbywania się ofiar, lecz były sytuacje, gdy wolał działać na własną rękę. Szło między innymi o egzekwowanie długów. Uwielbiał samodzielnie wymierzać sprawiedliwość i karać ludzi, którzy mu podpadli. Bardzo nie lubił jednostronnych paktów, a niewywiązywanie się z części umowy wywoływało w nim nieprzyjemne dreszcze. Jeśli już, ktoś decydował się na jego usługi — w jakiejkolwiek formie — wymagał od niego pełnego oddania się sprawie. Dlatego właśnie, niesubordynacja nigdy nie uchodziła nikomu płazem. Nie chodziło nawet o pieniądze; ba, ludzie wiszący mu należność za dragi nieszczególnie go obchodzili. Chodziło o legendę i budowanie pozorów siły, zapewniających mu dobry posłuch u ludzi. Strach paraliżował i pozwalał oscylować na granicy prawdy i kłamstwa; a lękowe symptomy zacierały granice, całkowicie spajając oba te antonimy. Właśnie ta wewnętrzna, silna bojaźń była silnikiem napędowym jego pracy. Przerażeni ludzie, niezdolni się mu przeciwstawić, byli bardziej podatni na manipulacje i zdecydowanie potulniejsi. Zdarzały się jednak pojedyncze rodzynki, zupełnie niezważające na konsekwencje, które wybijały się z tłumu i za wszelką cenę chciały uciec od jego ognistej ręki. Dlatego, musiał porzucić dotychczasowe, dzisiejsze obowiązki i udać się na spotkanie z takowym delikwentem. Spotkanie tylko w teorii, bo wspomniany opryszek nie wiedział, że śmierć niedługo zajrzy mu w oczy.
OdpowiedzUsuńPosiadał dostateczny zasób wiedzy, by wiedzieć gdzie go znaleźć i w jaki sposób zaatakować. Unikał spłacenia długów już dwukrotnie. Litość i miłosierdzie Aherna kazała mu dawać dwie szanse. Przy trzeciej bezwzględnie spłacał dług. Śmiercią.
Nie starał się specjalnie, jedynie przywdziewając charakterystyczną czerń i nie bawiąc się w żadne szopki. Jego różnobarwne oczy błyszczały, a od twarzy bił całkowity spokój, niezdradzający śladów zdenerwowania. Anubis rzadko się denerwował, choć jego anielska cierpliwość wcale nie działała na korzyść klientów. Oceniał sytuację trzeźwym okiem, a brak poddania się emocjom kończył się również brakiem rozproszenia. Nie mogli mu uciec. Och, czy ktokolwiek mógłby mu uciec?
Obserwował mężczyznę z góry, chcąc spalić go teatralnie w ładnym, charakterystycznym miejscu. Często jak skończony kretyn biegał po dachach, udając, że ma to większy, głębszy sens. Prawda była taka, że lubił parkour, choćby dla rozrywki, choć ograniczenia poparzonej dłoni nierzadko przeszkadzały mu w poddawaniu się tej pasji. Dzielnie jednak walczył, potrafiąc już nawet ignorować ból i skacząc jak zdolny kociak, w swej naturze pragnący tylko wolności.
Ofiara szła dość wyważonym krokiem, zmierzając ciasną uliczką w stronę kolejnej odnogi. Seth miał dobry wzrok, więc wyraźnie wyczuwał napięcie, bijące od wspomnianego mężczyzny. Na pewno był zdenerwowany, bo jego kroki, choć wyważone, pozbawione były dokładności; chaotyczność biła od nich chwilami, a on wiedział, że jest to efekt ulegnięcia negatywnym emocjom.
Powoli zmierzał po krawędzi dachu, przeskakując z nogi na nogę. Dostrzegał zwiększającą się prędkość mężczyzny i proporcjonalne rosnącą niedbałość. Kilka kroków później Ahern zdecydował się zeskoczyć na poziom balkonów. Podążając nim, dostrzegł w oddali sylwetkę kobiety, w której kierunku zmierzał wspomniany delikwent. Zmarszczył brwi i wyprzedzając swoją ofiarę, znalazł ponad wspomnianą panną, siadając po prostu na balkonie. Nie był superbohaterem i nie ratował bezbronnych niewiast. Chciał tylko sprawdzić, co ten koleżka do niej miał. I tak go spali, ale może pozna jakieś szczegóły.
— Ty suko! — warknął ze zdenerwowaniem tamten mężczyzna, dobiegając do dziewczyny, która dopiero teraz dostrzegła jego obecność. — Myślisz, że jesteś lepsza od mojej ukochanej?! Grubo się mylisz i zaraz Ci to udowodnię!
UsuńHm... poniżej kark (którego i tak miał zabić) chciał skrzywdzić kobietę. Chyba jako mężczyzna powinien się tym przejąć, prawda? Nie chciał być superbohaterem... Z drugiej strony zdrowy psychicznie człowiek powinien udzielić pomocy, zwłaszcza, że miał środki... i właściwie powody również. Ale Anubis nigdy nie uważał się za zdrowego psychicznie człowieka... może pozwoli karkowi użyć sobie przed śmiercią i trochę ponapierdalać zanim wybuchnie jak odpalona zapałka? Nie wiedział, nie wiedział... chociaż kobiece agonalne wrzaski nie należały do najprzyjemniejszych. Były zbyt piskliwe i zdecydowanie nie napełniały uszu miodem. Niech będzie, raz może być altruistą. Ten jeden raz.
Żadnego superbohatorzenia, Anubisie.
— Ej, kolego — rzucił do faceta poniżej, siadając na barierce i dyndając nogami w powietrzu. — Nie, spokojnie. Nie będzie wykładów o szacunku do kobiet, nie będę odwoływał się do Twojej moralności i nakłaniał do zaprzestania czynów. Nie będę też mówił, że to, co robisz jest złe, bo nie znam Twoich motywów... nie mam też zamiaru zeskakiwać i walczyć o życie tej kobiety, której właściwie nawet nie znam — wzruszył ramionami. — Swoją drogą, jesteś bardzo ładna — o tak sobie rzucił, nie oczekujmy nic mądrego po psychopacie. — W normalnej sytuacji odszedłbym sobie i pozwolił Ci robić, co tam chcesz, bo w sumie to nie jestem i nie chcę być superbohaterem w rajtuzach... to nudne... nie podlega jednak wątpliwościom, że... — zawiesił głos. — w sumie to nie wywiązałeś się z umowy, więc oby powiodło Ci się w piekle — i teatralnie klasnął w dłonie, a mężczyzna stanął w płomieniach.
...a przynajmniej stanąłby, gdyby wszystko poszło po jego myśli.
Zamiast tego wspomniany delikwent zamienił się w lodowy posąg i rozsypał na miliony małych, ostrych kawałków, błyszczących pięknie na wyblakłym asfalcie.
— Co do kurw... — zaczął zaskoczony Anubis, czując jak przenikliwy chłód ogarnia jego lewe przedramię. Syknął, czując sztywniejącą kończynę i dostrzegł błyszczącą jak rozgwieżdżone niebo oblodzoną dłoń, palącą niewyobrażanym bólem wychłodzonego organizmu. Miał wrażenie, że blednie, a temperatura ciała niebezpiecznie spada, doprowadzając go na granice wytrzymałości. Hipotermia ogarnęła ciało, a na rzęsach zalśniły delikatne płatki, spowijając całą sylwetkę lodem.
Anubis
Kaleb nie zwrócił najmniejszej uwagi na niejasne napięcie jakie wytworzyło się między kobietami. Zignorował również uszczypliwy komentarz Lien, bo Aisha nie potrzebowała jego ochrony; sama doskonale potrafiła się bronić, ale nawet nie zainteresowała jej sprzeczka z jego nieprozonym gościem. Tym lepiej... Jeszcze tylko tego brakowało, by musiał rozdzielać dwie, skaczące sobie do gardeł, zadziory.
OdpowiedzUsuńZamiast tego mógł skupić się na sprawie, z jaką przyszła do niego panna Pariss. Zmarszczył brwi i przyjrzał się jej ponownie, gdy zaczęła tłumaczyć w czym dokładnie rzecz, tym razem wnikliwiej. Dopiero po chwili dotarło do niego, że chłopiec, o którym mówi kobieta; Charles, to ten sam dzieciak, który nie tak dawno temu uczepił się go jak rzep psiego ogona. I który zniknął z radaru niespełna dwa tygodnie temu po tym, jak Leyton uświadomił go, że nie jest przykładem cnut rycerskich, że nigdy nim nie był pomimo tego, że raz uratował młodemu tyłek.
- Zaraz... - urwał i pokręcił głową z jawnym niedowierzaniem. - Ten chłopak, Charlie, to twój brat? - zapytał, ignorując na moment wzmiankę o broni.
Ten szczegół wydał mu się w tej chwili najmniej istotny. Kaleb ponownie zbliżył się do kuchennej wyspy i oparł obie dłonie płasko na zimnym kamieniu. Nie wiedział, że ten małolat nie żyje, bo niby skąd miałby to wiedzieć? Nie interesował się nim tak naprawdę, nie obchodziło go też to, czego Charles od niego chciał zanim rozpłynął się w powietrzu i dał mu spokój zanim...
- Nie widziałem go od ponad dwóch tygodni - mruknął w końcu i podniósł wzrok, podchwytując spojrzenie Lien.
Teraz przynajmniej wszystko nabrało większego sensu. Laurine przyszła do niego z oskarżeniami, ponieważ ktoś jej doniósł, że młody Pariss kręcił się ostatnio w jego pobliżu. Nie rozumiał jedynie jej radykalnych wniosków. Nagle znów poczuł ogarniającą go z wolna złość. Zacisnął żeby, uwydatniając w ten sposób rysy szczęki.
- Skąd pomysł, że to ja sprzedałem mu broń? - warknął, nachylając się nieznacznie w kierunku kobiety.
Ona niestety znów postanowiła utwierdzić go w przekonaniu, że coś jest z nią nie tak. Czyżby żal po stracie bliskiej osoby odebrał jej rozum? To całkiem prawdopodobne.
- O co ci chodzi? - zapytał, zupełnie nieświadomy tego, w jakim stanie emocjonalnym Lien obecnie się znajduje. Przyłapał się też na tym, że mimowolnie stara się wyłapać ten zalążek strachu, który wyczuł na początku. Wyglądało na to, że kobieta już się nie bała i nie był pewien, czy powinien się z tego powodu cieszyć, czy może zmartwić.
Kaleb
Kaleb natomiast sał spokojnie i przyglądał się kobiecie spod przymrużonych powiek, zastanawiając się co tym razem jej strzeliło do głowy. Miała zamiar znów mu przyłożyć? A może uciec, kiedy już się okazało, że kaskader nie miał nic wspólnego ze śmiercią jej brata? Obie opcje były bardzo prawdopodobne, ale - ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu - poza wyraźną konsternacją dostrzegł w jej twarzy coś jeszcze... Była całkiem ładna.
OdpowiedzUsuńMimowolnie zacisnął dłonie w pięści, naprężając w ten sposób mięśnie ramion, kryjące się pod opaloną skórą, gdy zorientował się w jakim kierunku krążą jego myśli. Na szczęście Lien przywołała go do porządku i w odpowiedzi na jej słowa pokręcił głową z lekką dezaprobatą.
- Wybacz, że skupiłem się bardziej na twojej pięści, próbującej wybić mi zęby - odpowiedział z taką samą dawką kpiny w głosie i potarł obolały kark, by pozbyć się uciążliwego napięcia, które z jakiegoś powodu nie pozwalało mi się w pełni rozluźnić.
Skoro już o tym wspomniał, krótkim skinieniem wskazał jej obolałą dłoń. Powinna przyłożyć ten groszek, jeśli nie chciała, by ręka nadmiernie spuchła.
- W przyszłości radzę nie zaciskać kciuka w środku - mruknął i uniósł kącik ust w jawnym rozbawieniu. Nie potrwało to jednak długo, gdy wykrzywił twarz w grymasie.
Odepchnął się od kamiennej wysepki i parsknął pod nosem na ten zarzut.
- Nie kręcił się ze mną... - urwał, by skupić na sobie uwagę gościa. - ...kręcił się ZA MNĄ - sprostował, marszcząc czoło w chwilowym zamyśleniu.
Leyton nie miał zamiaru pokornie przyjmować oskarżeń Laurine, więc sekundę później sam przeszedł do ofensywy, okrążając stół, by znaleźć się bliżej niej.
- Szlajał się za mną jakby nie miał domu - zauważył, wcale nie siląc się na uprzejmość. W końcu panna Pariss naszła go w jego własnym mieszkaniu. Co innego, gdyby ją wcześniej zaprosił. - A gdzie ty wtedy byłaś?
Czas na łagodne podejście najwyraźniej już minął; Kaleb zaczynał się powoli irytować. Nie miał nic wspólnego ze śmiercią dzieciaka i bez względu na to, jak bardzo Lien pragnęła wskazać winnego - on nim nie był.
Na pytanie o broń wzruszył jedynie ramionami, a następnie obrócił się zwinnie na pięcie i skierował swoje kroki do salonu, gdzie na kanapie czekały na niego świeżo poskładane ubrania. Nie zastanawiając się nad tym co robi, chwycił białą koszulkę i pośpiesznie wciągnął ją na nagi tors.
- Posłuchaj... - urwał i westchnął głośno z rezygnacją. - Ostatni raz widziałem twojego brata na imprezie, z której tak notabene, szybko się zwinął - oznajmił, nie dając po sobie poznać, że doskonale wie skąd młody mógł mieć pistolet.
Postanowił jednak dać dziewczynie coś, na czym mogłaby się skupić.
- To nie było towarzystwo dla niego i chyba sam się zorientował, ale nie dam sobie ręki uciąć, że nie poznał tam kogoś nim zniknął - wymamrotał i obrócił się w kierunku gościa, rozkładając szeroko ręce, by wiedziała, że nie maczał w tym nawet najmniejszego palca.
Kiedy w pokoju zapadło milczenie, Leyton wykorzystał ten moment spokoju na to, by wrócić do kuchni i zaparzyć sobie kawy. Zdecydowanie potrzebował kofeiny, chociaż - szczerze powiedziawszy - wizyta Lien skutecznie go rozbudziła.
Kaskader akurat nalewał wody do czajnika, kiedy kobieta rzuciła uwagę o braku zaufania, więc jedynie zaśmiał się cicho pod nosem; raczej też mało przyjemnie. Tak naprawdę informacja nic dla niego nie znaczyła, bo zdanie jakiejkolwiek obcej laski gówno go obchodziło.
Niestety, panna Pariss nie zamierzała na tym poprzestać i jej kolejne pytanie rozbrzmiewało teraz echem w jego głowie. Znieruchomiał na moment, gdy przyszło mu na myśl, że może ona też ma w sobie coś intrygującego. Czyżby podczas burzy "ucierpiało" jednak szersze grono ofiar?
Kaleb zalał kubek wrzątkiem, po czym obrócił się powoli w kierunku rozmówczyni. W jego postawie nie było już za grosz uprzejmości, a w ruchach kryła się za to wrodzona ostrożność. Skrzyżował dłonie na klatce piersiowej i zerknął na kobietę z góry. W tym momencie nie chciał jej wcale przestraszyć; chodziło jedynie o wybadanie jej.
Usuń- Być może dlatego, Laurine... - urwał, by nachylić się ku drobnej, kobiecej sylwetce. - Że faktycznie jest we mnie coś dziwnego - dokończył, obniżając głos do cichego pomruku.
Przez kilka sekund po prostu podchwytywał spojrzenie Lien, a w następnej chwili już rozciągał usta w specyficznym, zadziornym i nieco może tylko kpiącym uśmiechu, który niewątpliwie dodawał uroku jego prostym rysom.
Tak się składało, że pamięć do imion miał całkiem niezłą.
Kaleb
Leyton wzruszył ramionami bez większego przekonania i wywrócił teatralnie oczami w odcieniu ciemnej czekolady, by podkreślić absurd sytuacji w jakiej oboje nieszczęśliwie się akurat znaleźli. I pomyśleć, że gdyby dziewczyna przyszła godzinę później, nie musiałby teraz wysłuchiwać jej bezpodstawnych oskarżeń.
OdpowiedzUsuń- To by oznaczało, że chciałabyś mieć ze mną do czynienia... w przyszłości - odpowiedział, całkowicie niewzruszony jej czczą groźbą. No chyba, że w grę wchodziłoby zamarudzenie go na śmierć.
Kaleb musiał przyznać, że reakcja Parris lekko go zaskoczyła. Spodziewał się po niej raczej pełnego buty protestu albo kopniaka w krocze, ale nie chłodnego dystansu. Mimo to wciąż przyglądał się jej podejrzliwie zupełnie jakby oczekiwał, że lada chwila Laurine.
Nie można jednak było powiedzieć, że czerpał jakąkolwiek satysfakcję z jej emocjonalnej rozsypki, do której teraz prawdopodobnie przyłożył rękę. Leyton miał to do siebie, że mówił prawdę i nie owijał w bawełnę. Jeżeli komuś to nie odpowiadało - trudno; przeważnie jednak ludzie wiedzieli na co się piszą, szukając z nim kontaktu. Lien najwyraźniej nie miała bladego pojęcia.
- Cóż, w twoich ustach brzmi to niemal jak komplement - odpowiedział, lekko rozbawiony, gdyż wciąż nie rozumiał co dziewczyna tak naprawdę jeszcze tu robi.
Przyszła go oskarżyć o śmierć brata, a on przyznał uczciwie, że nie brał w niej udziału. Co więc jeszcze ją tu trzymało?
- Już ci mówiłem, nigdzie go nie zabierałem. Sam za mną poszedł - mruknął, ściągając brwi w geście irytacji.
Najwyraźniej dziewczynie ciężko było to przyswoić. W gruncie rzeczy zaprzeczenie było naturalnym następstwem tego całego emocjonalnego gówna, w którym się teraz niewątpliwie topiła. Tylko, że on nie był żadnym, cholernym terapeutą.
Tym bardziej zaskoczyło go jej nagłe wyznanie. Przez moment analizował słowa panny Parris: jeśli dzieciak faktycznie zyskał jakąś dziwną umiejętność to by wyjaśniało dlaczego wszyscy czuli się w jego towarzystwie do kitu.
Ta chwila zamyślenia wystarczyła, by go nieco rozproszyć. Dlatego też, kiedy Lien zbliżyła się do niego o krok, Leyton rozplótł dłonie i niedbałym ruchem przeczesał - wciąż potargane po nocnych przygodach - włosy. W ułamku sekundy znów skupił całą swoją uwagę na towarzyszce.
- To ty się do mnie przysunęłaś - zauważył, śmiejąc się cicho z tej nagłej zmiany. Jego uśmiech szybko przeszedł jednak z sympatycznego w zwodniczo bezczelny, gdy ponownie rozłożył szeroko ramiona, jak gdyby gotowe do uścisku. - Ale jeśli ci mało to nie krępuj się - mruknął, jednocześnie delikatnie ciągnąc za odpowiednią nić, by wywołać w dziewczynie niegroźną dawkę strachu.
- Może wtedy zdradzę ci jak to ze mną jest - dodał cicho, przeskakując tonem głosu z beztroskiego na całkiem poważny.
Kaleb
* Mimo to wciąż przyglądał się jej podejrzliwie zupełnie jakby oczekiwał, że lada chwila Laurine pęknie.
Usuń[Nie mam pojęcia :D W sumie skoro to jest łaknienie krwi, to łaknienie czegokolwiek innego. Bo ja wiem, alkoholu? Albo limfy? :D
OdpowiedzUsuńZaproponowałabym wątek, ale nie mam kompletnie pomysłu. Chyba że ty jakiś masz, wtedy się nie krępuj, przyjmę superchętnie!]
[Vlad]
Usuń[Ani odrobinkę! Czekam :)]
OdpowiedzUsuńVlad
Jeśli do tej pory Kaleb wyglądał na zaskoczonego, to w momencie, w którym dziewczyna padła mu w ramiona doznał najprawdziwszego szoku. Co innego, gdyby się znali. Co innego, gdyby spotkali się w innych okolicznościach. Co innego, gdyby kaskader faktycznie tego chciał... Prowokował ją jedynie z czystej przekory, będąc pewien, że panna Parris każe mu spierdalać w podskokach i wyjdzie. Mogłaby rzucić w niego pieprzonym groszkiem - do tego był przyzwyczajony. Do czego natomiast nie był to do przytulania przez wariatkę, która chwilę wcześniej chciała wydrapać mu oczy.
OdpowiedzUsuńPrawdopodobnie dlatego w pierwszym odruchu napiął tylko mięśnie w gotowości, naprężając w ten sposób całe ciało. Zastygł w miejscu, wciąż rozkładając szeroko ramiona, podczas gdy Laurine przyciągała go do siebie bliżej, czemu gwałtownie zaprotestował. Spomiędzy jego warg wydobyło się ciche, aczkolwiek stanowcze warknięcie i zdał sobie sprawę, że wpada w pewnego rodzaju panikę. Nie był to strach, czy przerażenie, a niemal obezwładniające poczucie bezradności.
Nie miał bladego pojęcia jak wyjść z tej sytuacji. Nie był na to przygotowany i - co najważniejsze - nie miał w tym żadnego doświadczenia. W momencie, w którym Leyton zdecydował się chwycić Lien w talii, by ją odsunąć, wyczuł jak dziewczyna porusza biodrami. Niestety nie tak, jak facet mógłby sobie tego życzyć. To był wystarczający sygnał, by wszystkie lampki w jego głowie zapłonęły ostrzegawczo. Kaleb mimowolnie poddał się instynktowi i wypchnął własną miednicę do przodu, zaciskając mięśnie ud i pośladków tak, jak go uczono. Na jego nieszczęście, kolano kobiety zdołało dotrzeć do jego krocza i chociaż przyblokował ją na czas, by nie wyrządziła większych szkód, impuls bólu już mknął nerwami do jego mózgu.
- Kurwa - syknął przez zaciśnięte zęby, jedną dłoń natychmiast lokując na przyrodzeniu, między ich - wciąż złączonymi w uścisku za sprawą tej wariatki - ciałami. Przed zgięciem się w pół powstrzymała go jedynie panna Parris, wciąż uparcie obejmująca jego szyję, czym teraz irytowała go do granic możliwości.
Na każde jej kolejne "przepraszam" przypadało jego pełne boleści "kurwa". W tym momencie nie obchodziło go, co też Laurine miała mu do przekazania; był zbyt zajęty opanowywaniem odruchu, który nakazywał mu sięgnąć w głąb jej umysłu, by wyciągnąć na światło dzienne największe strachy. To byłoby odpowiednie zadośćuczynienie.
- Nie wierzę, że to zrobiłaś - wycedził i sapnął głośno, z trudem powstrzymując przeciągły jęk. Bolało jak cholera. Zamiast jednak skorzystać ze swoich umiejętności, Leyton przywołał się do porządku i wolną dłonią sięgnął na swój kark, by stanowczo rozplątać dłonie kobiety i wreszcie się od niej odsunąć.
Odskoczył od jej ciała niczym spłoszone zwierze i zaraz przykucnął na ziemi, celując w nią oskarżycielsko palec. Nie zerknął jednak w jej kierunku, a zamiast tego zacisnął mocno powieki, gdy pociemniało mu przed oczami. Trwało to kilka sekund nim ponownie zerwał się na równe nogi i parę razy podskoczył na piętach. Pytanie towarzyszki tylko spotęgowało jego wściekłość.
- Przecież powiedziałem! - warknął, gdy przeciskał się obok niej do kamiennej wysepki, by chwycić woreczek z mrożonym groszkiem i przyłożyć go sobie do krocza.
UsuńNa chwilę pomogło.
Posłał Lien wrogie, przeciągłe spojrzenie, prychając pod nosem z wyraźnym niedowierzaniem, gdy dotarło do niego, że wciąż wałkuje ten temat.
- Ty nie będziesz zła? - syknął, nie kryjąc wcale wściekłości w głosie. - Pozwól, słońce, że cię oświecę... - urwał na moment, by zaczerpnąć głęboki wdech. - Moja cierpliwość też ma swoje granice, a ty właśnie je przekroczyłaś - oznajmił, gdyby jeszcze sama do tego nie doszła. - Dawno nikt mnie tak nie wkurwił i nie wyszedł z tego bez szwanku, więc doceń moją dobrą wolę i wynoś się stąd zanim zmienię zdanie - polecił, obracając się gwałtownie na pięcie w kierunku korytarza.
Ruszył w tamtą stronę nieco pokracznie, ale zatrzymał się jeszcze we framudze, by zerknąć na Parris spod przymrużonych powiek.
- Kiedy wrócę, nie chcę cię widzieć w kuchni - podkreślił i wznowił marsz, by po chwili dotrzeć do łazienki, czemu towarzyszyło kolejne, głośne "kurwa"...
Przyda mu się zimny prysznic.
Kaleb
[Oj, szczerze mówiąc nie przypominam sobie takiej sytuacji, zwłaszcza że ja baaaardzo rzadko pisałam na mailu, może ze trzy, cztery wątki? Ale mam zaawansowaną sklerozę, więc nic nie wykluczam, haha. :D
OdpowiedzUsuńE tam zwyczajna, bardzo fajna pani, a jej przebywanie w pobliżu obdarowanych przez burzę z pewnością wywołuje wiele ciekawych sytuacji - w sumie chętnie zaaranżowałabym jedną z nich. Jakbyś miała ochotę na jakiegoś wącisza to zapraszam do wybranej postaci! :D]
L&L Montgomery
Kaleb bez zastanowienia zrzucił z siebie ubrania i zanim wskoczył do oszklonej kabiny, oparł się dłońmi o zlew i posłał swojemu odbiciu w lustrze zbolałe spojrzenie. Nie powinien był jej oszczędzać; mógł po prostu użyć swoich umiejętności i sprawić, by dziewczyna zniknęła z jego życia raz na zawsze. Powinien był to zrobić, ale z jakiegoś powodu nie potrafił się przemóc. Prawda była taka, że współczuł jej utraty bliskiej osoby. On sam nigdy nie posiadał nikogo, o kogo mógłby się troszczyć i nie potrafił sobie wyobrazić co panna Parris teraz przeżywa. Poza tym, jego ingerencja na jej umysł wydawała się przynosić odwrotny skutek do zamierzonego i zaczynał się tym martwić. Czyżby jego moc zaczynała szwankować?
OdpowiedzUsuńLeyton westchnął ciężko i wreszcie wślizgnął się pod prysznic. Włączył natrysk, jednocześnie ustawiając średnią temperaturę. Jeszcze przez chwilę próbował załagodzić ból letnią wodą, a kiedy napięcie nieco zelżało, podkręcił ciśnienie i wziął szybką kąpiel, dzięki której natychmiast ochłonął. Kto by pomyślał, że wystarczy zmyć z siebie irytację przy pomocy mydła o zapachu pomarańcza-mango, by wszystko wróciło do normy?
Kaleb wyszedł z kabiny, wypuszczając kłęby jasnej pary i pośpiesznie wytarł się jednym z puchatych ręczników, który następnie owinął sobie ciasno wokół bioder. Spodnie od dresu i bokserki wrzucił do kosza na brudy, a białą koszulkę zabrał ze sobą; w końcu była czysta.
Chwilę później kaskader wymaszerował z łazienki, witając błogą ciszę szerokim uśmiechem, który zniknął natychmiast, gdy tylko blondyn wszedł do salonu i dostrzegł Lien, opierającą się o kanapę. Dziewczyna nie tylko nie zniknęła, ale rozgościła się w jego mieszkaniu jakby była u siebie.
Zamiast jednak przystanąć i na nią nawrzeszczeć, Leyton ruszył w kierunku drewnianych stopni prowadzących na piętro, gdzie ulokowany był jego pokój.
- Miało cię tu nie być - mruknął tonem sugerującym, że powinna szybko naprawić swój błąd, ignorując jej dalsze słowa. Minął Laurine, utrzymując bezpieczny dystans i dopadł do schodów, nie zaszczycając jej chociaż jednym spojrzeniem. Obiecał sobie, że zachowa spokój i pozbędzie się intruza w inny sposób.
Dopiero, kiedy znalazł się na półpiętrze, wyjrzał przez metalową barierkę, opierając się o nią napiętymi ramionami, wciąż zaciskając jasną koszulkę w dłoni.
- Czego tak naprawdę ode mnie chcesz, Laurine? - zapytał i westchnął z wyraźną rezygnacją, po czym pośpiesznie wspiął się na piętro i zniknął za ścianą, by dać jej czas do namysłu.
Kaleb w tym czasie założył świeżą bieliznę i czarne spodnie z kieszeniami na udach, które wygrzebał z szafy. Na koniec wciągnął na siebie białą bluzkę i pośpiesznie ułożył sobie włosy. Nie wymagały specjalnej uwagi, ale zanotował sobie w głowie, że w najbliższym czasie powinien udać się wreszcie do fryzjera.
Po drodze na dół zabrał ze sobą jeszcze klucze, portfel i telefon, które zamierzał ulokować w kieszeniach jeansów i ulubionej skórzanej kurtki, która czekała na niego na wieszaku przy wyjściu. Miał ją od ładnych kilku lat i była to jedna z niewielu rzeczy, które zakupił jeszcze przed rozpoczęciem swojej kaskaderskiej kariery.
Zanim jednak się ubierze, musiał jeszcze stawić czoła Lien, która wciąż czekała na niego na dole. Cóż, nic nie powinno przychodzić nam w życiu zbyt łatwo, prawda?
Leyton zszedł po schodach, z każdym kolejnym stopniem uzbrajając się na powrót w anielską cierpliwość. Właśnie tym zamierzał pokonać dziewczynę - stoickim spokojem.
- Więc? - zagadnął w drodze na korytarz, wciąż nie spoglądając w jej stronę. Jego głos stał się zwodniczo obojętny, zupełnie jakby wydarzenia sprzed kilkunastu minut w ogóle nie miały miejsca albo straciły dla niego znaczenie.
Odłożył gadżety na stolik i przykucnął, by wciągnąć a siebie wysokie, znoszone buty, które zasznurował już wiele, wiele dni temu i od tamtej pory najwyraźniej ani razu nie rozplątał sznurowadeł. Były znoszone, ale nie przesadnie, a do tego niesamowicie wygodne; z wysoką cholewą.
Kiedy się wyprostował, założył kurtkę i schował portfel do wewnętrznej kieszeni. Telefon ukrył w kieszeni na udzie, a kluczyki zacisnął w dłoni, zatrzymując się tuż obok drzwi wyjściowych.
Usuń- Nie mam całego dnia - ponaglił pannę Parris cichym warknięciem i otworzył mieszkanie, skinieniem głowy wskazując jej korytarz. Po chwili na jego ustach zamajaczył jednak bezczelny uśmieszek. - No chyba, że wolisz tu na mnie zaczekać, by po moim powrocie wylewnie mnie przeprosić - mruknął i wyszczerzył się do Lien bez cienia skruchy w ciemnym spojrzeniu.
Kaleb
No dalej. Dalej, Seth. To tylko lód. TO TYLKO LÓD!
OdpowiedzUsuńDygotał. Dygotał jak cholera, ogarnięty przenikliwym chłodem, grubymi szpilami wbijającymi się w jego szpik kostny. Cała ta zimnica, ten bolesny, kryształowy lód otaczał go z każdej strony, barwiąc skórę błyszczącym białym odcieniem; przyczepiając do rzęs małe sopelki i głaszcząc ciemne włosy delikatnym szronem, tak komicznie wyglądającym na tle głębokiego brązu.
Przez chwilę miał nawet wrażenie, że oczy zachodzą mu mgłą, a potem pękają, zmienione w lodowe bryły; głos zamarzł w gardle, serce na ułamek sekundy stanęło, nie kotłując w żadnym rytmie, a zziębnięte palce odmówiły posłuszeństwa, zastygając w chronicznym bezruchu, niezmąconym żadną skazą.
To tylko lód, Anubisie, lód. Już kiedyś go używałeś, pamiętasz? Gdy nieopatrznie się znarkotyzowałeś, nie wiedząc jakie niesie to konsekwencje; wtedy Twoja moc się obróciła, a ty prawie roztrzaskałeś na strzępy, powoli przemieniając się w lodowy posąg. Co wtedy zrobiłeś, pamiętasz? To obca materia, wiedziałeś, że nie możesz nad nią zapanować. Wiedziałeś, że to nie ogień, który ujarzmiłeś. To lód. Coś, nad czym nie miałeś kontroli. I nadal nie masz.
Ale, Seth. SETH, słyszysz mnie? To ja. Twój wewnętrzny głos. Udało Ci się wtedy. Udało Ci się. Nic sobie nie odmroziłeś, nie skrzywdziłeś fizycznie. Nie wyszedłeś z tego z nowym szeregiem blizn. Poradziłeś sobie. Poradziłeś. A pamiętasz dlaczego? Pamiętasz, Seth?
Bo lód to nie ogień. Lód nie jest dziki. Lód nie jest niereformowalnym bytem. Lód nie jest samozwańczym władcą; lód nie jest płonącym mieczem, który zamiast służyć dłoni, podporządkowuje ją i naprowadza.
Ogień nie może być niewolnikiem. Lód da się zniewolić. Lód nie nie jest panem. Lód nie jest smokiem.
Uda Ci się. Nie próbuj nad tym panować. Nie próbuj być tym, kim nie jesteś. Jesteś smokiem. Ogień. Ogień to Ty. Nie lód. Lodu nie uda Ci się opanować. Stłum go. Stłum lód. Wróć do normalnej formy.
Nienaruszalna skorupa, spowijająca zdrętwiałe dłonie powoli pękła, umożliwiając mu zaciśnięcie dłoni w pięści.
Powoli, Anubisie, powoli. Nie śpiesz się. Każdy mechanizm wymaga czasu, by wprawić maszynę w ruch. Powoli. Powoli zniewol tę nową moc.
Gwałtownie wypuścił powietrze z płuc, bezwarunkowym ruchem zrywając się do przodu i zapierając dłońmi o drewnianą barierkę. Miał wrażenie wyjścia z transu, uwolnienia się z niewidzialnych sideł, rozbicia skorupy, która próbowała doprowadzić go do upadku. Łapczywie zaczerpnął tchu jeszcze kilka razy, z opuszczoną głową bezwolnie wpatrując się w podłogę.
A potem wyprostował nagle; nadal czuł chłód, przenikający od głowy po czubki palców. Nadal wydawało mu się, że krew w żyłach powoli zamarza, tworząc lodowe zakrzepy, wbijające się w naczynia krwionośne. Ale to nic. Tak ma być. Po prostu nie wypuszczaj lodowego potwora.
Dopiero teraz zarejestrował dziewczynę, która przed sekundą zadała mu pytanie. Cała ta gra, ta jego lodowa niewola trwała jedynie ułamek sekundy, choć jego zmysły odbierały to jako wieczność. Nie można było ufać zmysłom. Zmysły łatwo dało się oszukać.
— Wedle Twego widzimisię — stwierdził ochrypłym głosem, z bólem niemalże używając przed chwilą zlodowaciałego języka. — Konwencjonalna medycyna raczej mi nie pomoże z ujarzmieniem mocy. A policja... — zawiesił głos, gdy w oddali rozległ się przenikliwy pisk alarmu samochodowego, wywołany prawdopodobnie jakąś burdą; ludzie czuli się bezkarni odkąd błogosławieństwo zdolności spadło na nich jak manna z nieba. Policyjne syreny nie zabrzmiały jednak. — ... policja w tym mieście jest raczej mitem — wzruszył niedbale ramionami, siadając na barierce i przewieszając przez nią nogi, by podyndać nad ziemią jak małe dziecko. — Jeśli to był Twój kochanek, przepraszam. Choć chyba nie był, no chyba że podciągniemy to pod syndrom sztokholmski — skruszył się szczerze, choć nigdy nie dało się ocenić, czy żartuje, a może mówi poważnie: Anubis był osobą niepoczytalną i bardzo trudno było rozszyfrować jego charakter.
— Nic do Ciebie nie mam, pomimo że Twoja moc prawie mnie zabiła, eh — uśmiechnął się uroczo, błyszcząc różnobarwnymi oczami. — Więc w sumie to mogę Cię odstawić do domu jak chcesz. Nie mam zadatków na samobójcę i nie będę nikogo mroził, zdecydowanie wolę mój ogień, który mi odwracasz — gładko zeskoczył na dół, wzruszając ramionami. — Skąd ten wzrok? Tak, zabiłem go, przy okazji ratując Ci życie... nie wymagam wdzięczności, bo fakt, nie zrobiłem tego z sympatii — znowu się uśmiechnął. — Jeśli poczujesz się lepiej możesz mnie uderzyć lub zadzwonić na tę Twoją policję. Mogę też bezpiecznie Cię odprowadzić, choć nie masz powodów, by mi ufać — spojrzał w bok, na pokruszone ciało mężczyzny, świecące na ulicy w blasku mdłego światła. — Więc w sumie Twoja wola. Chcesz mnie kopnąć w jaja, kopnij. Poczuję, ale w końcu przejdzie... więc czyń honory. Nie wiem, zemścij się, jeśli masz ochotę. Albo rozejdźmy się w swoje strony. Opcji jest wiele. Tylko bez wypadu na kawę, nie lubię kawy.
UsuńSeth